Zaczynamy powrotem Belli do rodzinnego
domu. Edzio, jak przystało na (ekhm, ekhm) dobrego partnera odwozi
swą lubą, tylko po to by odkryć, że miejsce na podjeździe jest
zajęte – stoi tam auto Blacków. Edward najeża się,
podejrzewając, że Billy chce nastawić Charliego przeciwko Glitter
Family (trzymamy kciuki!), ale Bella pacyfikuje jego mordercze zapędy
i proponuje że sama rozprawi się z gośćmi.
– Tak chyba będzie najlepiej – zgodził się od razu. – Tylko ostrożnie z dzieciakiem, on o niczym nie wie.
Ten „dzieciak” nie za bardzo przypadł mi do gustu.
– Jacob jest tylko trochę młodszy ode mnie – przypomniałam.
Edward zerknął na mnie, błyskawicznie się rozchmurzając.
– Wiem o tym doskonale – zapewnił mnie z uśmiechem.
-
Jest tylko trochę młodszy i jest dzieciakiem!
Łapiesz, Bello? Łapiesz? Łapiesz???
Asshole:
+ 10
– Wpuść ich do środka – poinstruował mnie Edward. – Wrócę o zmierzchu.
- No i co się tak
gapisz? Rób, co ci każę.
Asshole:
+ 1
Panicz Edward
udaje się z powrotem do swej willi, a Bella wpuszcza do domu
Billy'ego z synem. Indianin wręcza dziewczynie paczkę z panierką
do ryb domowej roboty, ale Belcia domyśla się, że ów podarek jest
tylko pretekstem dla poważnej rozmowy; jej przypuszczenia
potwierdzają się, gdy Billy wysyła Jacoba do auta w celu
odnalezienia zdjęcia Rebeki (siostry Jake'a; nie martwcie się,
jeżeli zapomnieliście, że chłopak ma rodzeństwo, Meyer przez
większość czasu też o tym nie pamięta). Między bohaterami
wywiązuje się dialog...
...I w tym
momencie wywieszam białą flagę.
Rozmowa ciągnie
się przez kilka stron, można ją jednak podsumować jednym zdaniem:
Billy wie, że Bella wie o Cullenach, a Bella wie, że Billy wie, że
ona wie. Niestety, Stefa uparła się, iż drzewostan na naszej
planecie musi ulec całkowitemu wyniszczeniu, w związku z czym
zostajemy uraczeni wątpliwej jakości dyskusją, która ma wszak
jedną wyraźną zaletę: ukazuje ostatecznie, jak bardzo pozbawioną
podstawowych manier postacią jest nasza heroina. Wkleję kilka
cytatów, inaczej bowiem nikt z was mi nie uwierzy:
– Bello, Charlie jest jednym z moich najbliższych znajomych.
– Wiem.
– Zauważyłem – ważył każde słowo – że ostatnio spędzasz sporo czasu z jednym z Cullenów.
– Zgadza się – odparłam cierpko.
Zmrużył oczy.
– Może wpycham nos w nie swoje sprawy, ale uważam, że to nie najlepszy pomysł.
– Masz rację. To wpychanie nosa w nie swoje sprawy.
– Wydajesz się być dobrze poinformowana. Lepiej, niż się spodziewałem.
Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
– Może nawet lepiej od pana.
– Charlie bardzo lubi Cullenów – przypomniałam. Indianin zrozumiał moją taktykę doskonale. Nie wyglądał na uszczęśliwionego takim obrotem sprawy, ale i nie był zaskoczony.
– Może to i nie mój interes – oświadczył – ale Charliego tak.
– Ale będzie i mój, bez względu na to, czy uważam, że to jego interes, czy nie, prawda?
– Masz rację – poddał się w końcu. – To twoja sprawa.
Odetchnęłam z ulgą.
– Dzięki, Billy.
– Ale przemyśl to sobie jeszcze, Bello – doradził.
– Jasne.
Spojrzał na mnie z powagą.
– Po prostu daj sobie z tym spokój.
Trudno było się z nim kłócić. Znał mnie od dziecka i martwił się o mnie.
Spójrzcie
zwłaszcza na ostatnie zdanie. Nawet Belka zdaje sobie sprawę, że
całe przesłuchanie Billy'ego wynika jedynie z przywiązania i chęci ochrony jej i Charliego.
WIE, że Indianie mają całkiem niezłe rozeznanie w wampirzej
historii. WIE, ŻE WARDO SPĘDZIŁ KILKANAŚCIE LAT, MORDUJĄC
LUDZI.
Jej reakcja? „To
wpychanie nosa w nie swoje sprawy”.
Pomijając już
galopującą głupotę tej ameby – Meyer, naprawdę uważasz, że
dobrze wychowana dziewczyna (na jaką wszak kreujesz swojego awatara)
powinna odzywać się w ten sposób do trzy razy starszego od siebie
przyjaciela domu? Szczególnie biorąc pod uwagę, iż Billy przez całą rozmowę odnosi się do Belli bardzo grzecznie i z wyraźną troską?
Głupota:
+ 50
Bitch:
+ 100
Aha Billy –
witaj w Brygadzie N! Zdaję sobie sprawę, że będąc na wózku nie
jesteś w stanie przedzierać się przez pola minowe z Charliem i
Emmettem, ale zawsze możesz pełnić rolę tzw. Mózgu Akcji –
jesteś wszak zdecydowanie jedną z najbardziej rozsądnych i trzeźwo
patrzących na świat osób w tym uniwersum.
Blackowie
odjeżdżają do domu,a Bella idzie na górę, by
przebrać w coś mniej wyzywającego.
(Sięgająca ziemi
spódnica i niebieski sweter, pamiętacie?)
Przygotowania
przerywa nagły dźwięk telefonu. Belcia przez chwilę ma nadzieję,
że dzwoni jej luby, ale
gdyby Edward naprawdę miał mi coś do zakomunikowania zmaterializowałby się po prostu w mojej sypialni.
Hehe...Wyimaginujcie
to sobie tylko – McSparkle truchtający kilka kilometrów by spytać
Belli, czy nie zostawił u niej przypadkiem swoich notatek z matmy.
Okazuje
się, że dzwoni Jessica. Dziewczyna spędziła niezwykle przyjemny
wieczór podczas sobotniego balu i postanowiła podzielić się z
panną Swan pikantnymi szczegółami (Mike ją pocałował – brawo,
stary! To twoja pierwsza dobra decyzja w tej serii). Jess próbuje
wyciągnąć od Belki szczegóły jej relacji z Cullenem, ale ta
zbywa ją pod pretekstem powrotu Charliego. Następnie Belcia
szykuje tatulowi obiad (ryba z niesławną panierką); podczas
posiłku zaś stara się dać mu do zrozumienia, że od niedawna jej
status na fejsie uległ znaczącej zmianie:
– Widzisz, umówiłam się na coś w rodzaju randki z Edwardem Cullenem na dziś wieczór i chciał mnie przedstawić swoim rodzicom... Tato?
Charlie wyglądał tak, jakby miał zaraz dostać zawału.
– Tato, nic ci nie jest?
– Chodzisz z Edwardem Cullenem? – zagrzmiał.
Oj.
– Myślałam, że lubisz Cullenów.
– Jest dla ciebie za stary! – zaprotestował Charlie.
Nawet nie wiedział, jak trafna jest jego uwaga.
– Oboje jesteśmy z tego samego rocznika.
– Czekaj... – Charlie zamyślił się. – To który jest Edwin?
– Edward, nie Edwin, jest najmłodszy z całego rodzeństwa. To ten rudy.
Ten miedzianowłosy młody bóg...
– Aha. No... to... – Walczył sam ze sobą. – Chyba nie tak źle.
Primo:
Przy całej mojej olbrzymiej sympatii do komendanta, nie jestem w
stanie zrozumieć, co go tak rozjuszyło. Bella i Edward są
opisywani przez Meyer jako tzw. juniors – co jest
odpowiednikiem naszej drugiej licealnej, Emmett zaś kończy w tym
roku szkołę średnią; innymi słowy (oficjalnie) dzieli ich
zaledwie kilkanaście miesięcy. Gdzie tu jakaś olbrzymia różnica
wieku?
Secundo:
To jest w pewnym sensie bardzo, bardzo smutny fragment. W tym
momencie serii Charlie wciąż wierzy, że ma podstawową kontrolę
nad życiem swojego dziecka i jest jej w stanie zakazać potencjalnie
niebezpiecznej znajomości. Już za trochę ponad rok ten sam
mężczyzna będzie bezradnie przyglądał się, jak jego
przemieniona w potwora latorośl kłamie mu w żywe oczy w związku z
pochodzeniem nad wyraz wyrośniętego Nabuchodonozora. *wzdycha
ciężko* Biedny facet.
Głupota:
+ 1
– To twój chłopak, tak?
– Można tak powiedzieć.
Czytelnicy,
pomóżcie. Czy ktokolwiek jest mi w stanie wyjaśnić, dlaczego
dwoje ludzi, którzy „są dla siebie całym życiem”, ma takie
olbrzymie problemy ze zdeklarowaniem się jako para – zwłaszcza,
że nikt nie protestuje przeciw ich związkowi?
Głupota:
+ 3
Belcia wyznaje
ojczulkowi, że będzie brała (bierny) udział w meczu baseballa, co
wywołuje atak wesołości u Swana; chwilę później na progu
domostwa pojawia się Cullen, aby zabrać dziewczynę na mecz.
– Jeśli dobrze zrozumiałem, udało ci się przekonać moją córkę do baseballu? (...)
– Zgadza się, proszę pana. – Nie wyglądał na zaskoczonego tym, że powiedziałam ojcu prawdę. Najprawdopodobniej podsłuchiwał wcześniej jego myśli.
A
po co miałaby kłamać, u diaska? Bello, wiem, że wraz ze swym
lubym jesteście jednymi z największych manipulantów w historii
literatury, ale co za dużo, to niezdrowo. A – podchodzisz
wyjątkowo spokojnie do faktu, że wybranek grzebie bez pozwolenia w
głowie twych (deklaratywnych) najbliższych.
Głupota:
+ 1
Zła
córka: + 5
– Zaopiekujesz się moją dziewczynką jak należy?
Wydałam z siebie jęk protestu, ale mnie zignorowali.
– Tak jest. Przyrzekam, że będzie przy mnie bezpieczna.
Od Edwarda aż biły szczerość i uczciwość.
Subtelny
foreshadowing czy kolejna próba przekonania nas o
wspaniałości Edzia? Zdecydujcie sami.
Nasze gołąbeczki
zbierają się na mecz. Niespodzianka – na parkingu, zamiast
nieśmiertelnego Volvo, czeka na nas taki oto pojazd:
Za moją furgonetką stał gigantyczny lśniący czerwienią jeep – jego opony sięgały mi niemal do pachy. Tylne i przednie reflektory otaczały metalowe ochraniacze, a do zderzaka przyczepione były cztery wielkie światła punktowe.
No proszę –
wreszcie jakieś porządne autko. Zgadnijcie, do kogo należy? (Nie,
nie będzie nagrody za prawidłową odpowiedź – tylko jedna osoba
w tej rodzinie jest na tyle Niesamowita, aby kupić sobie coś tak
fajnego).
Team Emmett!
Wardo pomaga Belli
zapiąć pasy (tym razem nie będzie punktów karnych – Niesamowity
Wóz Emmetta wymaga specjalnych szelek do jazdy po wertepach), po
czym wyznaje, że samochód nie da rady dowieźć ich do samego celu
(McSparkle, daj spokój; przyznaj po prostu, że jesteś kiepskim
kierowcą i Emmett zabronił ci narażać jego maleństwo na szwank),
w związku z czym część drogi będą musieli przebyć pieszo. I tu
pojawia się problem - „pieszo” oznacza dla Edka powtórkę z
rozrywki z Polany Miłości; innymi słowy, Bella ma robić za
plecak. Dziewczyna jest wyraźnie przeciwna temu konceptowi i ciężko
ją za to winić, skoro ostatnia próba zakończyła się dla niej
falą potężnych mdłości.
Uwaga, konkurs.
Czy Edward, usłyszawszy, iż ukochana nie chce podróżować z
nadmierną prędkością na jego plecach:
a) zaproponował,
że w takim razie spróbują innej metody – np. weźmie ją na
ręce, dzięki czemu Belka będzie mogła schować twarz w
zagłębieniu jego szyi, a on sam pobiegnie nieco wolniej niż
zazwyczaj
b) stwierdził, że
pójdą (przynajmniej kawałek drogi) normalnym tempem – mecz nie
zając, mogą w końcu przegapić jedną rundę
c) postanowił
użyć seksu jako środka do postawienia na swoim.
...To naprawdę
smutne, gdy wiesz, że twoi czytelnicy od razu odgadną, iż
najbardziej obrzydliwa odpowiedź jest tą właściwą.
Co, nie wierzycie
mi? No to patrzcie:
– Hm – Zamyślił się na chwilę. – Coś mi się wydaje, że będę musiał popracować nad twoimi wspomnieniami.
(…)
– Zaraz zobaczysz. – Oparłszy dłonie o karoserię samochodu, pochylił się nade mną, przyglądając mi się z uwagą. Przywarłam do auta. Nie miałam jak uciec. Edward pochylił się jeszcze bardziej, nasze twarze dzieliło teraz zaledwie kilka centymetrów. Głęboko w jego oczach żarzyły się iskierki wesołości.
– Powiedz, czego dokładnie się boisz? – zapytał, oszałamiając mnie po raz kolejny samą wonią swojego oddechu.
– Tego, że uderzę o drzewo. – Przełknęłam głośno ślinę. – I zginę na miejscu. I że jeszcze potem zwymiotuję.
Nie pozwolił sobie na to, żeby się roześmiać – pocałował mnie za to we wgłębienie między obojczykami.
– Nadal się boisz? – zamruczał, nie odsuwając chłodnych warg od mojej skóry.
– Tak. – Miałam trudności z koncentracją. – Że uderzę w drzewo. I, że zrobi mi się niedobrze.
Przejechał mi powolutku nosem po szyi, od miejsca, w którym mnie pocałował, aż po brodę. Jego oddech był tak lodowaty, że szczypał niczym powietrze w mroźny dzień.
– A teraz? – szepnął wtulony w mój policzek.
– Bez zmian – wymamrotałam. – Drzewa. Wymioty.
Edward złożył delikatne pocałunki na moich powiekach.
– Bello, chyba nie myślisz, że mógłbym uderzyć w drzewo?
– Ty nie, ale ja tak – odparłam, ale już bez większego przekonania.
Zwęszywszy rychłe zwycięstwo, Edward pocałował mnie kilkakrotnie w policzek, zatrzymując się tuż przed kącikiem ust.
– Sądzisz, że pozwoliłbym na to żebyś się przy mnie zraniła?
– Musnął moją rozedrganą dolną wargę swoją górną.
– Nie. – Wiedziałam, że oprócz drzew miałam jeszcze jeden argument, ale zupełni wyleciał mi on z głowy.
– Sama widzisz. – Nasze wargi dotykały się co chwila – Nie ma się czego bać, prawda?
Poddałam się.
– Nie, nie ma.
Słysząc to, Edward ujął moją twarz w obie dłonie i pocałował mnie nareszcie tak zupełnie na serio, namiętnie, niemal brutalnie.
Tu
już nawet nie chodzi o fakt, że McSparkle stosuje coś, co ludność
anglojęzyczna określiłaby mianem sex into submission. Bella
NIE CHCE podróżować
na grzbiecie Edka i ma do tego święte prawo. Czy Cullen rozważa
zatem, w jaki sposób osiągnąć kompromis i znaleźć taki rodzaj
transportu, który pasowałby im obojgu? A skąd – na co komu
ustępstwa, skoro można (za pomocą perswazji fizycznej) „przekonać”
kogoś do swojego widzimisię?
Tyran:
+10
Belcia,
podniecona pocałunkiem „na serio” (Czyli co, właśnie ma
wątpliwą przyjemność doświadczać uroku przemiany na skutek jadu
w ślinie Edzia? Meyer, do czorta, zdecyduj się w końcu, czy ta
dwójka może całować się po francusku, czy nie...No, chyba, że
to było po prostu niezwykle namiętne przyciśnięcie warg),
dosłownie rzuca się na swojego nie-chłopaka. Reakcja naszego
Adonisa?
– A niech cię, dziewczyno! Wpędzisz mnie do grobu.
Pochyliłam się do przodu, opierając dłonie o kolana.
– Jesteś niezniszczalny – wydusiłam, starając się złapać oddech.
– Może i w to nawet wierzyłem, ale później poznałem ciebie! – warknął. – Ruszmy się stąd lepiej, zanim zrobimy coś naprawdę głupiego.
(…)
– I nie zapomnij zamknąć oczu! – przypomniał mi srogim tonem.
(…)
– Jesteśmy na miejscu, Bello.
Odważyłam się otworzyć oczy. Rzeczywiście, staliśmy. Rozluźniając odrętwiałe mięśnie, zaczęłam ześlizgiwać się na ziemię, wylądowałam jednak na plecach i jęknęłam z bólu i zaskoczenia. Z początku Edward nie zareagował, uznając najwyraźniej, że jest jeszcze na mnie zły, a zatem powinien mnie wyniośle ignorować. Musiałam jednak wyglądać wyjątkowo komicznie, bo po krótkiej chwili nie wytrzymał i wybuchł głośnym śmiechem. Podniosłam się i nie zwracając na niego uwagi, zabrałam do ścierania z kurtki listków paproci i błota. Jeszcze bardziej go to rozśmieszyło. Zirytowana odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w las.
– Dokąd to? – Schwycił mnie w talii.
Od
czego by tu...
- Bella jest albo bardzo, bardzo sfrustrowana seksualnie, albo bardzo, bardzo głupia i pozbawiona instynktu samozachowawczego w tak dalekim stopniu, iż właściwie powinno się ją kwalifikować jako osobę z poważnymi zaburzeniami psychicznymi.
- Wardo – za każdym razem, gdy myślę, że nie mógłbyś być już bardziej uroczy, udowadniasz mi, jak bardzo się mylę. Szacuneczek.
- Znów to samo. Normalny facet, który na widok dziewczyny potykającej się i upadającej na rzyć prycha śmiechem i czule rzuca „Oj, ty moja niezdaro”? Ok. Psychopatyczny goguś, który całą radość życia zdaje się czerpać z pogrążania innych, w tej samej sytuacji? Nie ok.
Głupota: + 20
Asshole: + 40
Ha! Niespodzianka!
McSparkle wcale nie był zły na Belkę!
– Byłeś wściekły.
– Byłem.
– A dopiero co powiedziałeś...
– Że nie byłem zły na ciebie. Nie widzisz tego, Bello? – Spoważniał. – Naprawdę nie rozumiesz?
– Czego znowu nie rozumiem? – Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana nastroju.
– Że nigdy nie jestem zły na ciebie. Jakże bym mógł? Jesteś taka dzielna, ufna... taka ciepła.
– To dlaczego tak się zachowujesz? – wyszeptałam. Zawsze wydawało mi się, że w takich chwilach jest sfrustrowany – i ma do tego pełne prawo. Że irytują go moja powolność, mój słaby charakter, moje spontaniczne reakcje...
Istnieje pewna rzecz, która (używając bardzo łagodnego eufemizmu) straszliwie irytuje mnie w tych
książkach, a na którą nie mamy niestety odpowiedniej kategorii.
Mówię o sposobie, w jaki Belka (a więc i Stefa) opisują ludzkość.
Jeżeli stworzę na koniec analiz wspomniany wcześniej esej,
spodziewajcie się długiej tyrady na temat tego zjawiska.
Na cóż jednak w takim razie wściekał się nasz bohater?
– Wpadam w straszliwy gniew – wyjaśnił cichym głosem – bo nie potrafię cię należycie chronić. Sama moja obecność jest dla ciebie ryzykowna. Czasami czuję do siebie wstręt. Powinienem być silniejszy, powinienem móc...
Zakryłam mu usta dłonią.
– Przestań.
Odsunął ją, ale przytrzymał przy policzku.
– Kocham cię – powiedział. – To marna wymówka, ale i szczera prawda.
Innymi
słowy:
Meyer?
To jeden z najbardziej obrzydliwych motywów, jaki tylko mogłaś
zawrzeć w swoich godnych pożałowania dziełach – a mówimy tu o
serii, gdzie triumf święci child
grooming oraz
samobójstwo w imię kiepsko pojmowanej miłości.
I
dlaczego żaden edytor nie uświadomił Stefcia, jak boleśnie
nienaturalne i śmieszne są przemowy Edzia?
Angst:
+ 20
No, gołąbeczki
już pogodzone, czas zatem na...ech...mecz baseballu. Na polanie
(nie, to nie Polana Miłości; tę nazwijmy roboczo Polaną
Konferencyjną, jako że to właśnie tu Cullenowie zmuszeni będą
odbyć wszelkie starcia i dysputy ze swymi oponentami) obecna jest
cała rodzina. Nowo przybyłych witają Esme, Alice i Emmett:
– Czy to ciebie słyszeliśmy przed chwilą, Edwardzie? – spytała Esme, podszedłszy bliżej.
– Myśleliśmy już, że to jakiś niedźwiedź się krztusi – dodał Emmett.
– Chodźmy. – Alice złapała go za rękę i rzuciła się dzikim pędem ku środkowej gigantycznego boiska. W biegu przypominała rączą gazelę. Jej bratu także nie brakowało wdzięku i poruszał się z równie zawrotną szybkością, ale z pewnością nie można było obdarzyć go takim epitetem.
Uwaga, ankieta:
Jakie zwierzę mógł przypominać Emmett? Propozycje proszę
zamieszczać w komentarzach, pamiętając, iż musi ono być godnym
reprezentantem Niesamowitości jedynego porządnego Cullena.
Nawiasem mówiąc,
opisy sposobu poruszania się Ali stają się coraz głupsze.
Naprawdę, Stefa, wystarczy, że kazałaś tej biednej dziewczynie
odstawiać „Jezioro Łabędzie” na środku stołówki; nie
pogrążaj jej jeszcze bardziej.
No dobra, czas na
mecz. Na miejsca...
...O nie. Znów to
samo?
Najwyraźniej
Esme uznała, iż napięta atmosfera na kilka minut przed grą
(choćby i w rodzinnym gronie) to najlepszy moment, by podzielić się
swoją tragiczną historią. Tak, tak – czas na nową porcję
wypełnionej angstem przeszłości kolejnego z Cullenów (nawiasem
mówiąc, w przeciągu całej serii nie poznajemy ze szczegółami
jedynie dwóch życiorysów – Alice i Emmetta. Historia Ali zostaje
jednak nakreślona dosyć wyraźnie poprzez wypowiedzi innych postaci
na przestrzeni wszystkich tomów; jeśli chodzi o Ema...Cóż, tutaj
macie
wycięty fragment epilogu „Zmierzchu”. Nie jest perfekcyjny
[Meyer ma obsesję na punkcie wciskania kwiecistych opisów i
wzniosłych słów w usta wszystkich postaci bez względu na to, czy przypadkiem
nie gryzie się to z ich charakterami], ale to i tak zdecydowanie
najlepszy opis przemiany w tej serii. 'I'd had a little too much fun
in my twenty
human years' – no, sami powiedzcie, jak można go nie lubić?).
– No cóż, nie ma co ukrywać, że rzeczywiście często traktuję ich jak własne dzieci.
Co
jest a) przerażające i b) nieprawdopodobne psychologicznie. Esme ma
dwadzieścia sześć lat, jej najmłodsze „dziecko” siedemnaście
(Edward), najstarsze zaś – dwadzieścia jeden (Jasper). Dlaczego
młodsza część Cullenów w ogóle zgadza się traktować jak matkę
kogoś, kto w najlepszym przypadku mógłby funkcjonować jako
starsza siostra? I na czym owo „matkowanie” właściwie polega?
Jej pseudo-dzieci to wampiry – są superszybkie, supersilne,
samodzielne, dorosłe i niezniszczalne. Oni naprawdę nie potrzebują
jakiejkolwiek opieki, a nic w całej serii nie wskazuje na to, by
Esme wypełniała im lukę związaną z brakiem ciepła czy czułości.
Carlisle jako ojciec ma przynajmniej tyle sensu, że jest on liderem
i przywódcą ich grona; Esme to stepfordzka żona, która jednakże
nie ma nawet możliwości zrealizować swojej wymarzonej zabawy w
dom.
Głupota:
+ 40
Historia jest na szczęścia bardzo
krótka: Esme, oszalała z rozpaczy po stracie kilkudniowego synka,
rzuciła się z klifu. Tu opowieść się kończy, ale z kanonu
wiemy, iż Carlisle odnalazł ją w kostnicy i słysząc słabe bicie
serca, postanowił przemienić na swoją towarzyszkę życia.
…
...Carlisle zmusił kobietę, która
chciała popełnić samobójstwo po śmierci swojego dziecka do
wiecznej egzystencji w roli bezpłodnego potwora.
…
...Czy Meyer naprawdę nie widzi, jak
wielkie monstra robi ze swoich ukochanych pacynek?
Asshole:
+ 1000
No, wreszcie zaczynamy mecz. I wiecie
co? Jestem w kropce. Naprawdę nie wiem, jak to zanalizować. Stefcia
opisuje najnormalniejszą w świecie grę w baseball (ktoś rzuca,
ktoś odbija piłeczkę, ktoś przegrywa i ktoś wygrywa), z tą
różnicą, iż co jakiś czas przypomina nam, o ile lepsi od nas,
szaraczków, są Cullenowie jeśli chodzi o sprawność fizyczną i
wszelakie zmysły. Pozwólcie zatem, iż skupię się po prostu na co
ciekawszych cytatach:
Spodziewałam się, że chłopak lada chwila przejdzie do ostatniej bazy, ale kiedy przykucnął, gotując się do wybicia, zorientowałam się, że właśnie tam się ona znajduje. Żaden człowiek na miejscu Alice nie zdołałby dorzucić piłki na taką odległość.
Pytanie numer 1: Właściwie jaki był
cel przywleczenia Belli na ten mecz? Rozumiem, że Cullenowie wolą
grać na większej przestrzeni, bo jest to dla nich wygodniejsze, ale
przy takiej odległości (oraz wampirzej szybkości) ta biedna
dziewczyna nie będzie wiedziała nawet, gdzie w danym momencie
znajduje się piłka!
Głupota:
+1
Tym razem kij jakimś cudem trafił niewidzialny pocisk, o czym powiadomił nas przeraźliwy huk, który odbił się echem od pobliskich gór. Natychmiast zrozumiałam, czemu niezbędna była im burza z piorunami.
Pytanie nr 2: Z czego zrobiona jest
piłka, skoro wytrzymała tak silne uderzenie?
Głupota:
+1
– Złapana! – zawołała Esme, wykonując swoje obowiązki sędziego. Spojrzałam z niedowierzaniem ku ścianie lasu. Edward wyskoczył spomiędzy drzew, trzymając piłkę wysoko w górze. Nawet z tej odległości widać było, że triumfalnie się uśmiecha.
– Emmett uderza z nas wszystkich najmocniej – wyjaśniła mi Esme – ale Edward z kolei najszybciej biega.
Pytanie nr 3: Czy naprawdę musimy
być nieustannie informowani o cudowności McSparkle'a?
Mary
Sue: + 5
– I jak ci się podoba?
– Jedno wiem na pewno. Już nigdy nie będę w stanie obejrzeć w całości zwykłego meczu ligowego. Umarłabym z nudów.
– Akurat uwierzę, że cię wcześniej ekscytowały – [Edward] zaśmiał się.
– Muszę jednak przyznać, że jestem odrobinę rozczarowana – oświadczyłam, chcąc się nieco podroczyć.
– Co cię rozczarowało? – zdziwił się szczerze.
– Cóż, miło by było się dowiedzieć, że istnieje, choć jedna dziedzina, w której nie jesteś
najlepszy na świecie.
Aaaa!
Mary
Sue: + 10
Blablabla, ktoś łapie, ktoś
zagrywa...Aż tu nagle!
...
Zauważyliście może, czego do tej
pory nie uświadczyliśmy w tej książce? Tak jest – mówię o
antagonistach. Stefie przypomniało się wreszcie, iż wypadałoby
wprowadzić jakiś realny konflikt do tej nieszczęsnej powieści.
Efekt jest...sami zobaczycie.
Alice nagle nawiedza wizja –
okazuje się, że Nomadowie, o których dwa rozdziały temu wspominał
Edward postanowili nieco dłużej pokręcić się po Forks.
– Ile mamy czasu? – spytał Carlisle Edwarda.
Zanim odpowiedział, skoncentrował się na czymś intensywnie.
– Mniej niż pięć minut. – Skrzywił się. – Biegną. Nie mogą się doczekać. Chcą się włączyć do gry.
– Wyrobisz się? – Carlisle znów zerknął na mnie przelotnie.
– Nie, nie z obciążeniem – odparł Edward krótko. – Poza tym ostatnia rzecz, której nam trzeba, to to, żeby coś wywęszyli i postanowili zapolować.
…
Chwila, moment. O co właściwie
chodzi?
Wampiryczni goście, jak się
niedługo przekonamy, nie mają żadnych złych zamiarów (o tym, jak
bezsensowne jest robienie z nich czarnych charakterów, dowiecie się
ze szczegółami w następnym odcinku), ot – zaciekawiło ich,
czemu duża grupa wampirów spędza czas na grze w baseball. Dlaczego
Cullenowie w ogóle rozważają ewakuację Belki? Wąpierze u Meyer
to rozsądne istoty, które kierują się wprawdzie instynktem, ale
wymykają się wszelkiej kontroli jedynie będąc w pobliżu krwi –
przecież nie rzucają się na każdego napotkanego człowieka, u
diaska! Nawet, jeżeli weźmie się pod uwagę niezwykły zapach
Belli – wszystko, co muszą zrobić nasi protagoniści to odsunąć
dziewczynę na bezpieczną odległość i oznajmić: „Ona jest z
nami. Nie chcemy walczyć, więc zostawcie nas w spokoju i ruszajcie
w dalszą drogę.” Na Glitter Family składa się dziewczyna, która
może przewidzieć każdy ruch przeciwnika (tylko w co drugi piątek
nieparzystych miesięcy), chłopak czytający w myślach, doskonale
zaprawiony w bojach były dowódca wampirzej armii oraz facet o
imponującej (nawet jak na przedstawiciela swego gatunku) sile
fizycznej.
Czy ktoś może mi zatem wyjaśnić,
dlaczego rodzina doktora zachowuje się, jakby zmierzała w ich
stronę cała gwardia Volturi?
Głupota:
+ 200
– Ilu ich jest? – spytał Emmett Alice.
– Troje – odpowiedziała lakonicznie.
– Troje! – żachnął się. – To niech sobie przychodzą. – Nieświadomie napiął imponujące
muskuły ramion.
...Emmett, przestań. Twoja
Niesamowitość (w tym wypadku połączona jeszcze z logicznym
rozumowaniem) znacząco przekracza dopuszczalne normy w tym gniocie.
Przykro mi, stary, ale Stefa nie lubi zaradnych, odważnych mężczyzn.
Carlisle wykazuje się minimum
rozsądku (jest to warte podkreślenia, jako że od tej chwili
Cullenowie będą zachowywać się coraz idiotyczniej) i postanawia,
że będą kontynuować grę jakby nigdy nic, by nie wzbudzać
niepotrzebnego zainteresowania gości. Edward odstępuje swoje
miejsce na boisku Esme, a sam przygotowuje swej lubej niezbędny
kamuflaż, jakim jest...rozpuszczenie jej włosów (Edwardzie, Bella
to nie Wookie, szyja nadal będzie odsłonięta od frontu). Rozdział
kończy się posępnym i nielogicznym:
Wszyscy słyszeli to, czego mnie słyszeć nie było jeszcze dane – odgłosy przedzierania się przez chaszcze.
Kim
są tajemniczy wędrowcy? Jakie są...hehe... motywy ich działań?
Dowiecie się tego już w przyszłym tygodniu.
Statystyka:
Asshole:
1051
Głupota:
317
Bitch:
100
Angst:
20
Mary
Sue: 15
Tyran: 10
Zła
córka: 5
Maryboo