Dzisiejszy
rozdział...liczy sobie cztery i pół strony.
Nie w
e-booku. W wersji papierowej.
CZTERY
I PÓŁ STRONY.
Przysięgam,
że kiedy zdałam sobie z tego sprawę tydzień temu po otwarciu
„Zmierzchu” przysiadłam na łóżku i przez kilka dobrych minut
po prostu wpatrywałam się w egzemplarz w moich rękach, wmawiając
sobie, że najwyraźniej posiadam wadliwą wersję; niestety, nic z
tego. Ten rozdział nie ma prawa bytu, gdyż doskonale sprawdziłby
się jako zakończenie poprzedniego odcinka; nie ma żadnej fabuły,
pomijając (cudownie komiczne) angstowanie naszych gołąbeczków i
dwa potężne naukowe faile; i co gorsza, nie ma żadnego powodu, dla
którego powinnam go zanalizować...
...ponieważ
już to zrobiłam.
Jak
zapewne część z Was kojarzy, jakiś czas temu zamieściłam fica
mojego autorstwa traktującego o odczuciach McSparkle'a względem
przemiany Belki. Kilkoro z Was wyraziło o nim pochlebne opinie, co
bardzo mnie wzrusza i cieszy. Problem polega na tym, że...to nie
była parodia. Wierzcie lub nie, ale moja twórczość była
(pomijając alternatywne zakończenie) nie tylko stuprocentowo
kanoniczna, ale w dodatku znacznie poważniejsza niż to, co ujrzycie
w dzisiejszym odcinku. Dlatego wszystkich odwiedzających ten blog
zachęcam, by przed przejściem do właściwej części analizy
przypomnieli sobie lub zapoznali się z czwartą z historyjek,
„Melancholikiem”.
Zaznaczam, że fanfik powstał bez ścisłego opierania się o
materiał źródłowy, czytaj: w czasie jego tworzenia nie zerkałam
do „Zmierzchu”, bazowałam jedynie na moich wspomnieniach
dotyczących owej sceny. Gwarantuję, że po lekturze będziecie
mogli w ciemno zaręczyć, iż znacie mniej więcej połowę
materiału z dzisiejszej notki.
Aha –
ten rozdział zawiera słowo-klucz. Jestem pewna, że nawet nasi
sześcioletni czytelnicy (o ile, oczywiście, mamy takowych) będą w
stanie bez problemu je zidentyfikować, niemniej dla pozbycia się
wszelkich wątpliwości oznaczę owo słówko pogrubieniem – choćby
tylko po to, abyście mogli ujrzeć na własne oczy, jak potężny
jest nowy (choć, szczęśliwie, tymczasowy) fetysz Stefy.
Śniłam. Musiałam śnić, bo usłyszałam najwspanialszy ze wszystkich odgłosów, jakie byłam w stanie sobie wyobrazić, choć równie piękny i podnoszący na duchu, co przerażający. Było to także warknięcie, ale dłuższe – niski, głęboki ryk. Ten drapieżnik był naprawdę rozwścieczony.
Piękny,
podnoszący na duchu ryk drapieżnika. To dzięki takim właśnie
fragmentom praca analizatora nabiera wszystkich barw tęczy.
A potem zyskałam pewność, że już nie żyję.Pomyślałam tak, ponieważ z oddali, sponad powierzchni wody, dobiegło moich uszu wołanie anioła. Anioł powtarzał moje imię, wzywał mnie właśnie do tego nieba, do którego tak bardzo pragnęłam się dostać.(...)– Nie! Och, Bello! Nie! – wołał anioł załamany.Ale oprócz tego cudownego głosu zaczęłam też słyszeć inne dźwięki, dźwięki tak okropne, że mój mózg usiłował mnie przed nimi chronić – jakieś wielkie poruszenie, złowieszczy, basowy pomruk, głośne chrupnięcie i czyjeś wycie, które nagle się urwało... Wolałam skupić uwagę na tym, co mówi anioł.– Bello, proszę, tylko nie to! Proszę, Bello! Posłuchaj mnie! Bello, błagam!Chciałam odpowiedzieć, że jestem gotowa zrobić dla niego wszystko, o co tylko poprosi, ale nie potrafiłam odnaleźć swoich ust.– Carlisle! – krzyknął anioł z rozpaczą. – Bello, nie! Och, tylko nie to! Nie! Bello! – Anioł zaniósł się spazmatycznym szlochem.Nie, pomyślałam, anioły nie powinny płakać, choćby i bez łez.(…)Poczułam, że coś wciska mi się w czaszkę. Zabolało. A potem, jeden po drugim, obudziły się inne źródła bólu, silnego bólu. Ból przedarł się do mnie przez ciemność, wyrwał mnie z niej, wydobył na powierzchnię. Głośno jęknęłam.– Bello! – zawołał anioł.– Straciła trochę krwi, ale rana na głowie nie jest głęboka – oświadczył ktoś opanowanym głosem. – Uważaj na nogę, jest złamana.Anioł wydał z siebie groźny ryk.
Meyer?
Wiedząc, KTO jest owym aniołem jestem, mówiąc najogólniej,
zniesmaczona tym fragmentem – zwłaszcza kawałkiem o niebie, które
bynajmniej nie jest w tym wypadku synonimem Raju (niezależnie od
tego, co próbujesz nam wmówić otwartym tekstem). Nie będę teraz
dzielić się moimi przemyśleniami na ten temat – zostawiam to na
specjalną okazję, ale apeluję: skoro już uparłaś się zrobić
ze swojego awatara osobę, która ma (jak sama przyznała w Nju
Munie) swą duszę w głębokim poważaniu i z całego serca pragnie
przeistoczyć się w potwora (nawet za cenę ewentualnego wiecznego
potępienia), to zrób mi przynajmniej tę przyjemność i racz nie
porównywać procesu transformacji w przeklęte monstrum do przejścia
przez Perłową Bramę. Dziękuję.
Pomijając
kwestie religijne (głęboko pragnę uniknąć wszelkich dyskusji na
tle wyznaniowym, politycznym, czy też etycznym na tym blogu –
proszę, miejcie to zawsze na uwadze, zamieszczając komentarze, bo z
takich sporów nigdy nie wynika nic przyjemnego), ten fragment jest
całkowicie pozbawiony sensu, albowiem już za chwilę przekonamy
się, iż Bella doskonale wie do kogo w rzeczywistości należy ów
głos (nie, żeby było to trudne do odgadnięcia – ostatecznie
kto, poza narratorką, jest największą Dramatyczną Lamą tej
serii?)
Głupota:
+ 10
Kicz:
+ 20
Angst:
+ 50
No dobrze, moi
drodzy, w tym momencie powieści następuje koniec fetyszu Stefy. Czy
jesteście w stanie odgadnąć, jaka nadnaturalna istota dostąpiła
wątpliwego zaszczytu pojawienia się w „Zmierzchu” jako
synonimiczne określenie na Edwarda C. (dwulatkowie mogą korzystać
z podpowiedzi rodziców)?
...Stefa? Jako
fanka „Supernatural”, własnoręcznie przygotowałam dla ciebie
specjalny prezent. Masz moje pozwolenie na używanie go w dowolnym
miejscu i kontekście, aczkolwiek osobiście zalecałabym powieszenie
go na ścianie i głośne recytowanie zawartej w nim formułki
każdorazowo przed zaśnięciem.
Nie ma za co.
...A tak swoją
drogą, kto jest za tym, żeby Castiel spełnił życzenie Belli i
przemówił do niej – rzecz jasna, swoim PRAWDZIWYM głosem?
Okazuje
się, że Belcia nie tylko złamała nóżkę i solidnie przydzwoniła
w głowę, ale w dodatku pogruchotała sobie żebra. Wszystkie te
plagi są jednak niczym w porównaniu z bólem ręki, w którą
ukąsił ją Tofik – Bella porównuje tę sensację do trzymania
kończyny w ogniu.
– Edward... – Chciałam mu o tym powiedzieć, ale dźwięki ociężale opuszczały moje gardło. Sama nie rozumiałam tego, co mówię.– Wyjdziesz z tego, Bello, słyszysz? Kocham cię.– Edward... – ponowiłam próbę. Tym razem poszło mi lepiej.– Jestem, jestem przy tobie.– Boli – jęknęłam.– Wiem, Bello, wiem. – A potem, do kogoś innego, głosem przepełnionym cierpieniem: – Czy nic się nie da z tym zrobić?
Wkleiłam
ten fragment z dwóch powodów:
a)
z jakiegoś powodu Belcia nagle rozpoznaje swego lubego i przestaje
używać durnych metafor (nie, nie ma tu żadnego przejścia ani
jakiegokolwiek wyjaśnienia tego fenomenu – ot, najwyraźniej
Stefci znudził się symbolizm albo uznała, że jej czytelnicy nie
załapią tak wyszukanego zabiegu literackiego)
b)
Spoiler alert: meyepiry jeszcze nie wiedzą, że James uchlał Belkę,
ergo pytanie Edzia dotyczy ...udzielenia pierwszej pomocy
osobie z poważnymi urazami, zarówno wewnętrznymi, jak i
zewnętrznymi. Czy to chłopię przypadkiem nie ukończyło
DWUKROTNIE akademii medycznej? Edwardzie, czyżbyś przez wszystkie
te lata jechał na ściągach?
Głupota:
+ 1
– Niech ktoś wyjmie moją rękę z ognia! – krzyczałam. – Niech ktoś go ugasi!– Carlisle, co z tą ręką?– Jednak ją ugryzł. – Doktor był zbulwersowany swoim odkryciem.
:D
Z
ręką na sercu – przez kilka chwil po przeczytaniu ostatniej
linijki nie byłam w stanie stworzyć żadnego sensownego komentarza.
Całą moją wyobraźnię i moc twórczą pochłonął obraz
Carlisle'a wpatrującego się w rękę Belli z taką miną:
Dlaczego
Stefa nie weźmie się za pisanie parodii? Wychodzi jej to znacznie
zgrabniej niż oryginalna twórczość.
– Jest szansa, że się uda – oświadczył Carlisle.– Co takiego? – spytał Edward z niedowierzaniem.– Zobacz, może będziesz umiał wyssać jad. Rana jest tylko odrobinkę zabrudzona.(…)– Decyzja należy do ciebie, Edwardzie. Nie mogę ci pomóc. Jeśli masz zamiar wyssać jad, muszę najpierw powstrzymać krwawienie.
...
...Eee...Meyer...Nie.
W
zasadzie, cały ten fragment można by podsumować następująco:
Ale
ten odcinek i tak jest już oburzająco krótki, pozwolę sobie zatem
nieco rozwinąć tę myśl.
Na
początek pierwsza część cytatu. Stefciu, wiem, że konieczność
przeprowadzenia jakiegokolwiek researchu automatycznie wywołuje u
ciebie napad paniki, ale niestety – niestety: jeżeli chce się
wpleść w fabułę swej książki wątki
naukowe/medyczne/biologiczne, a nie jest się zbyt biegłym w tej
dziedzinie, należy udać się do mądrzejszych od siebie i
skonsultować swą ideę ze specjalistą Gdybyś poszła za moją
radą (równocześnie idąc w moje ślady), zapewne otrzymałabyś
podobną odpowiedź do tej, która przyszła na moja skrzynkę, gdy
wysłałam pytanie o prawdopodobieństwo danego scenariusza do
drogiej współautorki tego bloga (znacznie lepiej niż ja rozeznanej
w dziedzinie nauk ścisłych):
Cóż, biorąc pod uwagę, że superjadzik jest, no wiesz, super, to oczywiście, po kilku minutach miałaby go już wszędzie i byłoby po sprawie, chyba, żeby ją jakoś magicznie zdializowali. Tylko że żadna błona półprzepuszczalna używana w dializach nie dałaby rady, bo jadzik by ją rozpuścił. Czyli Belcia jest wąpierzem albo trupem. Tzn. być powinna.
Innymi
słowy, Matka Natura głosuje na „nie” w kwestii planu cudownego
odratowania panny Swan. Ale naprawdę, pomijając już argumenty
stricte naukowe – jak właściwie Stefa to sobie wyobraża?
Czy jej zdaniem układ krwionośny wygląda jak dwupasmówka – krew
leci sobie, a jad sobie? Czy Stefa nigdy nie mieszała ze sobą dwóch
płynów (chociażby wody mineralnej z sokiem), żeby nie wiedzieć,
że po zetknięciu się jadu z krwią Wardo nie powinien być w
stanie wyssać TYLKO jednego z nich? No i w końcu – w jakim tempie
rozprzestrzenia się to dziadostwo, skoro McSparkle ma zamiar wyssać
truciznę tę samą drogą, jaką zaszczepił ją Jim, to jest przez
ranę na ręce? Czy mam rozumieć, że skoro transformacja w meyepira
trwa trzy dni, to jad porusza się po organizmie w tempie ślimaka po
valium i wciąż jeszcze nie opuścił kończyny Belki?
A
jeśli chodzi o część drugą...Carlisle. Jesteś jednym z
nielicznych (jeśli nie jedynym) wampirów na tej planecie, który
jest całkowicie odporny na ludzką krew. Masz doświadczenie nie
tylko w ratowaniu ludzi, ale i w dokonywaniu transformacji – co,
jak wiemy, jest trudną sztuką z powodu nienasyconego pragnienia
wąpierzy. Bella ma najwyraźniej zaledwie kilka minut, nim
rozpocznie się transformacja (jeśli ktoś z Was da radę logicznie
wyjaśnić działanie superjadu, dostanie e-cukierki. Mówię
absolutnie poważnie). Kto zatem, zdaniem naszego doktora, nadaje się
najlepiej do akcji ratunkowej?
...Facet,
dla którego krew ofiary jest tym, czym kryptonit dla Supermana i
litr wódki dla alkoholika.
Czy
ktoś może mi wytłumaczyć, DLACZEGO,
U DIASKA, CARLISLE I ED NIE MOGĄ ZAMIENIĆ SIĘ MIEJSCAMI???
McSparkle ma tytuł lekarza,
niemożliwe więc, aby nie wiedział, jak zatamować krwawienie.
Meyepiry są superszybkie – zamiana miejsc powinna zająć naszym
protagonistom ćwierć sekundy!
STEFCIU,
WIEM, ŻE CHCIAŁAŚ ZAMKNĄĆ (EKHM, EKHM) AKCJĘ POWIEŚCI
ROMANTYCZNYM „MIŁOŚĆ WSZYSTKO ZWYCIĘŻY”, ALE PROSZĘ,
SPRÓBUJ CHOĆ RAZ DOPROWADZIĆ DO WCZEŚNIEJ OBMYŚLONEGO WĄTKU W
TAKI SPOSÓB, BY NIE OBYŁO SIĘ TO KOSZTEM UTRATY ZNACZNEJ CZĘŚCI
PUNKTÓW IQ PRZEZ BOHATERÓW.
Głupota:
+ 300
Edward rozważa w
myślach wszystkie za i przeciw idei przedłożonej mu przez papę,
Carlisle wysyła Alice po coś do usztywnienia nogi Belki (tak, Ala
cały czas tu była i nie, jej obecność nie miała absolutnie
żadnego wpływu na dotychczasową fabułę rozdziału), Edward
sporządza symulację komputerową procesu usuwania trucizny, Belcia
krzyczy, Carlisle popędza syna, Edward dzwoni po poradę do wróżki,
Bella jest na granicy przemienienia, Edward sprawdza w horoskopie,
czy dzisiejszy układ planet sprzyja podejmowaniu dramatycznych
decyzji, Belcia niemal mdleje, Edward wysysa jad, Belcia mdleje
trochę bardziej...
...Co? Myślicie,
że pominęłam wzruszającą, pełną napięcia scenę? No to
spójrzcie:
Jako że patrzyłam mu prosto w oczy, byłam świadkiem tego, jak na te słowa zmienił się wyraz jego twarzy. Miejsce wahania zajęła dzika determinacja. Zacisnął zęby. Poczułam, że jego chłodne palce przyciskają w zdecydowany sposób moją zmizerowaną rękę do podłogi. A potem Edward pochylił się nade mną i przytknął wargi do rany.(…)– Edward... – Chciałam go zawołać, ale nie słyszałam własnego głosu. Za to usłyszeli mnie pozostali.– Jest tuż obok ciebie, Bello.– Zostań, zostań ze mną, proszę...– Nie ruszę się ani na krok. – Słychać było, że jest wyczerpany, ale w jego głosie pobrzmiewała też nutka triumfu.Westchnęłam uradowana. Ogień zgasł, a ból w pozostałych częściach ciała zelżał pod wpływem ogarniającej mnie fali senności.– Jesteś pewien, że wszystko wyssałeś? – spytał Carlisle z oddali.– Nie wyczuwam już smaku jadu – oznajmił Edward cicho. – Nic prócz morfiny.
Tak.
To wszystko. Dramatyczny moment zwycięstwa nad własną naturą i
instynktem drapieżcy w imię uratowania życia ukochanej
wygląda...jak na załączonym obrazku. Prawdziwie poruszająca
scena, prawda?
Naprawdę
nie wiem, jak Stefcia to robi; ta kobieta wciska przemyślenia i
dialogi rodem z harlequina do każdej możliwej sceny, ale kiedy
fabuła naprawdę wymaga nieco wzniosłości, otrzymujemy tekst,
który wygląda jak nieco ugładzony fragment scenariusza –
kompletnie pozbawiony emocji i wzruszeń.
Jako,
że niebezpieczeństwo zostało oddalone, nasze gołąbeczki oddają
się temu, co lubią najbardziej, a więc gruchaniu o swej wielkiej
miłości (magiczna moc morfiny zdołała nadzwyczaj szybko uśpić
ból połamanych żeber); doktor przerywa im jednak pytaniem o Renee
(a właśnie, Renee! Była jedna taka w tej książce). Bella
przyznaje, że nie jest w stanie odróżnić starego nagrania VHS od
autentycznego głosu swej matki (pamiętacie, co pisałam o
czyszczeniu uszu dwa rozdziały temu?), oraz informuje Alę, że
Tofik znał ją jako człowieka. Nasza heroina wyczuwa benzynę
(spoiler alert: to Emmett zdenerwował się w końcu niekompetencją
wszystkich wokół i postanowił raz na zawsze rozwiązać problem
zwany Jamesem) i wysila się na ostatni dialog przed zamknięciem
oczu:
Czas ją przenieść – zakomunikował Carlisle.– Nie – jęknęłam. – Chcę spać.– Śpij, kochanie, śpij – uspokoił mnie Edward. – Ja cię wyniosę.Już po chwili byłam w jego ramionach, twarz wtuliłam w jego pierś. Ból minął. Odpływałam w niebyt.– Śpij, śpij – usłyszałam jeszcze przed zaśnięciem.
...Meyer,
widziałaś może kiedyś film, w którym piękny młodzieniec
krzyczy do swej rannej (choć wciąż równie pięknej) partnerki, by
nie zamykała oczu? Podejdź nieco bliżej, zdradzę ci sekret: ma to
podłoże medyczne. Bella nie jest zmęczona po pracy na roli;
straciła sporo krwi i ma spore urazy wewnętrzne, więc jej
„odpłynięcie” ma mniej wspólnego z udaniem się pod skrzydła
Morfeusza, a więcej z możliwością rychłego spotkania z świętym
Piotrem.
W
takich chwilach zaczynam podejrzewać, że Wardo, wstydząc się
braku jakichkolwiek życiowych dokonań, najzwyczajniej w świecie
kupił dyplom na czarnym rynku.
Głupota:
+ 30
I to już wszystko
na dziś, moi drodzy. W następnym odcinku zawędrujemy do szpitala i
po raz pierwszy w tej serii (a także, jak na ironię, przedostatni w
historii naszych analiz) przekonamy się, czego najbardziej na
świecie pragnie panna Swan. Zostańcie z nami!
Statystyka:
Głupota:
341
Angst:
50
Kicz:
20
Maryboo
Ps. Z ciekawości
wkleiłam dzisiejszy rozdział do Worda. Okazuje się, że moja
analiza zawiera ponad tysiąc słów więcej niż oryginał...
Z ciekawości wkleiłam dzisiejszą analizę do Worda i od magicznej liczby słów odjęłam tysiąc... Aż ciężko to skomentować w jakikolwiek sposób. Zaczynam podejrzewać, że Stefa podzieliła rozdział XXII i XXIII tylko po to, żeby móc nadać mu tak wspaniale symboliczny tytuł, który tak wspaniale (i symbolicznie) odnosi się do jego treści.
OdpowiedzUsuńMój żal do Stefy wzmaga fakt, iż przez jej lenistwo i zamiłowanie do symboliki analiza jest dziś o wiele krótsza niż zwykle, a na następną trzeba będzie czekać tydzień D:
Zgadzam się z Anonimem wyżej, że Stefie chyba rzeczywiście chodziło o tytuł, który przejcież jest soł tru. Aż czekam, kiedy w jej następnych książkach pojawią się obok wampirów i aniołów harpie, kappy i lamassu, kto by się w końcu przejmował niemieszaniem rożnych wierzeń i mitologii...
OdpowiedzUsuńKapp i harpii raczej nie będzie, bo one nie są takie sexy i cool. Może syreny, kto wie? ;-) A nimfy i rusałki to tylko kwestia czasu. Chociaż problem jest, one występowały głównie w rolach żeńskich, a to faceci w tym dziele mają monopol na sparklenie urodą...
UsuńCóż, wampiry też pierwotnie urodą nie powalały, więc who knows. Ja ze swojej strony czekam, aż polski rynek wydawniczy się ocknie i w empikach pojawi się zalew ksiązek o trU miłości patriotycznie słowiańskiej strzygi i licealisty, bo to takie głembokie i odwraca stereotypy.
UsuńAlbo romans z personifikacją Światowida. Cztery twarze, cztery wcielenia, czterech przystojniaków, jedna Merysójka!
UsuńJak już wspominasz o tych czterech twarzach... http://www.anime-shinden.info/uploads/posts/2012-12/1356893046_amnesia.jpg
UsuńMSPANC
W tym dziele akurat Heroina była o tyle lepsza, że kontrolowała swój popęd (o ile go posiadała...). Jak dla mnie w biegłości myślenia dorównywała Belli, z całym szacunkiem dla fanów serii.
Usuń"Albo romans z personifikacją Światowida. Cztery twarze, cztery wcielenia, czterech przystojniaków, jedna Merysójka!"
UsuńPadłam i leżę.
Biorę pomysł ze Światowidem! Zrobię z tego takie tru loff razy cztery + Marysia, że się będę o to wydawnictwa piąstkami okładać. :3
UsuńCztery strony? Szaleństwo po prostu ;) Wyobraźcie sobie moje osłupienie, kiedy czytałam "Siewcę Wojny" (całkiem sympatyczna książka, tak swoją drogą) i trafiłam na rozdział, który składał się z CZTERECH ZDAŃ. Ale w tym wypadku autor przynajmniej uzasadnił dlaczego.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... Popieram przedmówców. Tytuł to raz, cliffhanger (zakończenie poprzedniego rozdziału w takim, ach, dramatycznym momencie) - to dwa.
I dzięki za spoiler, zastanawiałam się, co z Jamesem.
Ja kiedyś czytałam książki (cały cykl) w których były naprawdę krótkie rozdziały, po kilka stron. Jakaś taka konwencja (w sumie nie głupie, o wiele szybciej się czyta takie książki). Były to książki Herbie Brennana "Wojny Duszków" - przy okazji bardzo polecam. No i był tam rozdział, który ograniczał się do dwóch wypowiedzi. Nie wiem ile to było zdań, ale ze trzy, cztery linijki :D Chodziło chyba tylko o to, żeby pokazać, że książę opuścił zamek, czy coś takiego ;)
UsuńJakoś zawsze mi się ten rozdział podobał :)
O, też to czytałam, ale akurat mnie ten konkretny rozdział straszliwie zirytował. Poza tym - ile tam było zmarnowanego papieru! Gdyby lecieli z jednym rozdziałem pod drugim, to ok, ale w przeciwnym razie tak krótkie rozdziały tylko sztucznie pogrubiają książkę.
UsuńTylko, że w "Siewcy" wszystkie rozdziały były dość przyzwoitej długości (średnio wychodziłoby pewnie kilkanaście stron - zgaduję, nie liczyłam), więc kiedy zobaczyłam ten jeden byłam pewna, że coś zniknęło z pdfa ;) Musiałam poszperać w sieci, żeby zrozumieć na czym ten zabieg konstrukcyjny miał polegać. Tu jak rozumiem jedynym uzasadnieniem było słowo-klucz...
UsuńTen pewnie też by mnie zirytował, ale nie było mi dane czytać książki - poznawanie jej przez analizę jest wolne od takich emocji na szczęście ;)
Prawdziwy głos Casa nam już raczej nie pomoże :(
OdpowiedzUsuńPomódlmy się do Castiela, niech przestanie na chwilę niańczyć Winchesterów i pokaże się Belli w pełnej krasie. Może jak ten pustak straci wzrok to zrozumie, że związek to coś więcej niż ładny ryj ukochanego.
OdpowiedzUsuńShassie
Tu miał się znaleźć konstruktywny komentarz, ale sobie poszedł więc nie zostaje mi nic innego niż odpowiedzieć na prośbę Maryboo.
OdpowiedzUsuńKiedyś rozkminiałam to tak, że James wstrzyknął tylko taką tyci tyci odrobinkę jadu i dlatego Edward zdążył uratować ukochaną. Teraz, dzisiaj przyszły mi do głowy następujące możliwości:
a) Ochroniła ją moc Mary Sue.
b) Interweniował Imperatyw Narracyjny.
c) Bo to była MIŁOŚDŹ i ona zwycięża ZUO.
d) Stefa się nie zna na medycynie, a szukać jej się nie chciało.
e) James tak naprawdę nie jest jadowity.
f) Jadzik działa tak jak wizje Alki - zależnie od widzimisię autorki.
Do wyboru do koloru :)
PS: Może mi ktoś zalinkować ten rozdział o chromosomach z PZS?
Proszsz. http://przed-zachodem-slonca.blogspot.com/2012/08/rozdzia-xv-tik-tak-tik-tak-tik-tak.html
UsuńKorano: myślę, że odpowiednia mikstura a) b) i c) to klucz do rozwiązania naszego problemu. Oto e-cukierki: http://photos.blainekendall.com/wp-content/uploads/colourful-candy.jpg
Smacznego!
Maryboo
Dziękuję. Cukierki pycha, jak ktoś chce to się częstuje.
UsuńKupiłam jakiś czas temu coś co jest skrzyżowaniem mangi i komiksu. Czytałam sobie wracając do domu i jak doszłam do tego momentu to padłam: http://nyanyan.pl/obrazek.php?158916
Tak czysto dla informacji, korano, manga to nazwa japońskiego komiksu. wyszło ci masło maślane. ;p
UsuńPrzepraszam, wiem o tym, ale gdy to pisałam jeszcze nie zdążyłam się obudzić do końca. *kłania się nisko i przeprasza*
UsuńOch, jak mi żal, że Zmierzch się kończy... Może weźmiecie na tapetę "Dom Nocy"? Tez wampiry i też cudna Mery Sue. xD
OdpowiedzUsuńEjejejej, bo tu fajnie, fajnie, ale to zdaje się, jakby... koniec niedługo, nie? I CO DALEJ?
OdpowiedzUsuńNo wlasnie, co dalej? Moje poniedzialki was potrzebuja! :D
OdpowiedzUsuńCóż...ujmijmy to tak, póki co nie możemy odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko w swoim czasie ;)
UsuńMaryboo
Zanalizujcie Drugie życie Bree i może Intruza. ;_; Nie chcę się z Wami rozstawać.
OdpowiedzUsuńDopiero niedawno was znalazłam, a blog już się kończy... Ech, szkoda...
OdpowiedzUsuńChociaż czy mogłybyście zacząć analizować inne książki zmierzchopodobne?
Ostatnio dostałam "Odwet", autorstwa Kelley Armstrong. Jest to ostatnia część trylogii Najmroczniejsze Moce (ach, ta moja rozgarnięta ciotka i jej córka - dały mi w prezencie ostatnią część cyklu).
Przeczytałam tylko kilka pierwszych rozdziałów, ale od początku arogancja Cloe (cyt. Marysi Zuzanny) powala na kolana.
*czyt.,
Usuń*Chloe, boChaterka ma na imię Chloe. BTW, z tyłu okładki jest napisane:
"To oni dali Chloe Saunders jej moce, a teraz chcą je odebrać. Wielki błąd..."
Czyż nie jest oczywiste, że główna postać będzie Merysójką? ^^
Powiem tak: póki co nie jesteśmy w stanie udzielić komentarza w związku z ewentualnymi dalszymi analizami ;)
OdpowiedzUsuńMaryboo
Lepiej "Dom Nocy". Dotarłam do ósmej części i nijak dalej nie pójdę. I tak cud, że tak daleko, ale nie cierpię zostawiać niedokończonych serii.
OdpowiedzUsuńTe najmroczniejsze moce (to miało taki tytuł?) też czytałam, bo, głupia, obiecałam koleżance się zapoznać z czymś, co podobno było "Najlepszą, najbardziej przełomową i w ogóle wypasioną książką". Br. Ale przynajmniej nie było wypełnione masą nowych miłości naszej Mary Sue, jak w przypadku Domu Nocy (serio? Mamy do dyspozycji boginię i konflikt wampirzo ludzki, a skupiamy się na nowym chłopaku i zdradzaniu go z nauczycielem?).
Trafiłyście w jedyne wampirze serie, po które sięgnęłam. Dalej już się bałam...
malcadicta-fantasy.blogspot.com
Dom Nocy byłby świetny :D ja już 5 części nie zniosła ale Marysia Zuzia jak sie patrzy
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=WW7r0Wiw9k0&feature=c4-overview-vl&list=PL49D06C9124A571E4
OdpowiedzUsuńA tutaj mamy inną wersję zakończenia, być może już widziałyście ;)
Ja osobiście chętnie przeczytałabym analizę "Intruza", bo nie czytałam, ale obejrzałam pierwszy kwadrans filmu i stwierdziłam, że nie wytrzymam.
Też sobie dziś uświadomiłam, że to koniec niedługo. ;( Przeczytałabym jeszcze coś Waszego!
OdpowiedzUsuńTak się przyzwyczaiłam do Stefowych tforów, żal mi się będzie z nią żegnać... Aż mam ochotę przeczytać całą sagę... Ostatnio widziałam film (pierwsza część ostatniej). Autoparodia. Po godzinie dostawałam histerii ze śmiechopłaczu.
Najśmieszniejsze było polowanie Belki, ryknęłam śmiechem na całe kino
UsuńPolowanie chyba dopiero w drugiej części. Mnie się podobały końcowe sceny: zamiana w wampira w pakiecie z mrocznym makijażem i cieniem do powiek. No po prostu rotfl. Tego filmu nie da się obejrzeć normalnie. Już od pierwszej sceny powaliły mnie uzdolnienia aktorskie głównej heroiny. Do pewnego momentu jeszcze się śmiałam, ale potem zrobiło się zbyt źle i ze świadomością, że ten film jest robiony na serio turlałam się po łóżku w amoku przez połowę filmu. Nabieram sił, żeby obejrzeć tę część do końca, a zostały mi jeszcze dwie środkowe.
Usuń"Pomijając kwestie religijne (głęboko pragnę uniknąć wszelkich dyskusji na tle wyznaniowym, politycznym, czy też etycznym na tym blogu – proszę, miejcie to zawsze na uwadze, zamieszczając komentarze, bo z takich sporów nigdy nie wynika nic przyjemnego)"
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to po co nawiązujesz do religii w analizie? Ot, choćby święte oburzenie z powodu propozycji wyśmiania faktu, że u wampirów w domu wisi krzyż ("co śmiesznego jest w krzyżu? ojej, bluźnierstwo"). Sama do wierzeń nawiązujesz, a w komentarzach odradzasz?
Wklejasz obrazek z jakimś facetem w płaszczu i twierdzisz, że to anioł. A to jest już w porządku? Bo Ci się podoba, to bluźnierstwa nie ma?;)
Poza tym analiza fajna, pozdrawiam:)
- tey
Bluźnierstwem jest nieuznawanie aniołowatości Castiela! Bo jak on mówił to szyby BRZDĘK BRZDĘK BRZDĘK!!!
UsuńA oczy wróżbitki PLASK PLASK PLASK!!!
I demony ARGH ARGH ARGH!!!
I Crowley GIRAFFE GIRAFFE
I jego mina urocza tak bardzo...
I z Hanną wielka miłość...
I romans z Meg...
...
No, te dwa ostatnie to nie do końca kanon... Ale ci...
Żelek
(i Błędy Ortograficzne)
@tey
UsuńZacytuj, bardzo proszę, w którym miejscu ktokolwiek powiedział, iż jest to bluźnierstwo. Poza tym, radzę najpierw przeczytać definicję bluźnierstwa.
Po prostu założenie, że naturalną reakcją Belli na widok krzyża byłby śmiech, uraziło niektórych z czytelników tej "książki". Czy nie mają prawa wypowiedzieć swojego zdania na ten temat?
Aczkolwiek w pewnym stopniu się zgadzam,co do Castiela - w "kanonie" (tj. w Biblii) anioły są kimś trochę innym, noale.