Tak,
wiem – miała być sobota, ale z racji zobowiązań zmuszona jestem
przyspieszyć termin dodatkowej notki.
Dla
tych z Was, którzy zaglądają tu po raz pierwszy w tym tygodniu:
moja ostatnia analiza wyglądała dosyć nietypowo - była konkursem,
polegającym na wskazaniu, które fragmenty dialogu Eda z Bellą
zostały wymyślone/przerobione przeze mnie. Zwyciężczynie
otrzymują dziś ten oto mały prezent w postaci fanfiku o wybranej
przez siebie tematyce.
Zanim
jednak przejdziemy do mojej radosnej twórczości – spójrzmy,
które z wypowiedzi bohaterów nie znajdują się w oryginalnym
„Zmierzchu”:
- Przysięgam, że to już wszystko.
- Jesteś strasznie nachalna. Skoro już koniecznie musisz wiedzieć...(...)Zadowolona?
- - Bello, zadałaś mi tylko jedno...- Mam na myśli naszą poprzednią rozmowę.- Na przyszłość postaraj się, proszę, być nieco bardziej precyzyjna.
- Ależ ciekawscy jesteśmy! (…) No dobrze, niech ci będzie. (…) Musisz wybrać, którą z nich chciałabyś podsłuchać. Najczęściej po prostu się wyłączam, nieustanne brzęczenie ludzkich myśli po jakimś czasie zaczyna działać ci na nerwy. To cud, że udało mi się nie oszaleć przez te wszystkie dekady nieustannych szumów w mojej głowie.
- Przyznaję, to zaskakujące. Jak do tej pory nie spotkałem jeszcze żadnego człowieka, który byłby w stanie oprzeć się mojemu darowi. (…) Wybacz tę niedoskonałą metaforę, ale to jedyny sposób w jaki mogę to ująć, jeśli...cóż...nie chcę cię obrazić.
- Równie dobrze może okazać się, iż nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia dla tego fenomenu.
- Józefie święty!
- Przestań siać panikę. Jeżeli mówię, że nic ci nie grozi, to tak właśnie jest, koniec kropka.
- Uwierz mi, żaden przedstawiciel prawa nie dałby rady mnie namierzyć. Można powiedzieć, że jestem bezkarny, gdy w grę wchodzi prowadzenie pojazdu.
- Choć biorąc pod uwagę twoją niezwykłość (…)
- Oczywiście. Ale ciebie to, niestety, nie dotyczy. Jesteś w końcu tylko człowiekiem.
- Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na temat mojego stylu jazdy.
- No wiesz- wytłumaczył mi, że Zimni z legend to wy. Dopiero wtedy wszystko zaskoczyło.
- Wprawdzie wszystkie szczegóły zgadzały się co do joty, ale to jeszcze żaden dowód. (…) – nie gniewaj się, Edwardzie, proszę.
- Poszło jak z płatka, aż sama się zdziwiłam – niemal jadł mi z ręki.
- To musiał być fantastyczny spektakl – ty i ten zapatrzony w ciebie nieszczęśnik.
- Zabójcą? Nawet jeśli jestem dla ciebie zagrożeniem?
- Podjęłam już decyzję. Nic, co usłyszę czy zobaczę nie zmieni tego, co wobec ciebie czuję...Nieważne, jak groźne czy dziwne miałoby to być.
- Cóż...owszem. Ostatecznie chodzi mi o to, by odkryć kim jesteś...
- Idiotyczne zabobony.
- Kolejny wytwór popkultury.
- Czy to nie oczywiste, Bello?
- Oczywiście, od czasu do czasu zdarzają nam się...potknięcia...ale to naturalne. Ostatecznie, taka jest nasza natura, a walka z samym sobą jest bardzo wyczerpująca.
- Nie jestem z siebie przesadnie dumny, Bello. Gdyby coś ci się dziś przydarzyło...Carlisle jest w stanie zatrzeć ślady, ale staramy się unikać zamieszania wokół naszej rodziny. Mój jeden fałszywy krok oznaczałby konieczność natychmiastowej wyprowadzki.
- Co w tym takiego niezwykłego? (…) Zaatakowanie niewinnego człowieka to morderstwo. Żywiąc się zwierzętami staram się zachować choć cząstkę człowieczeństwa.
- Czasem jest naprawdę ciężko. Zdarza się, że wygrywa zew natury. Jak już mówiłem, walka z instynktem drapieżcy jest niezwykle męcząca. Nie zawsze starcza nam woli, by w porę się usunąć.
- Biorąc pod uwagę twój brak koordynacji powinienem chyba dziękować losowi, że dałaś radę wrócić z krótkiego wypadu z kolegami w jednym kawałku.
- (…) – a przynajmniej staramy się tego unikać. Carlisle musi co prawda zjawiać się w szpitalu w przypadku nagłych wypadków i od czasu do czasu każdy z nas zostaje złapany przez promień słońca przebijający się zza chmur, ale to rzadkość. Zazwyczaj staramy się unikać naturalnego światła.
- Wtedy, na stołówce...myślałam, że rozpłaczę się na środku wypełnionej ludźmi sali. Nie masz pojęcia, co poczułam widząc, że wasz stolik świeci pustką któryś dzień z rzędu.
- Nie możesz wypatrywać mnie w szkole, nie możesz reagować emocjonalnie za każdym razem, gdy rozmawiamy lub gdzieś cię zapraszam.
- Oszalałaś? Powaliłby cię jednym ciosem. Dlaczego po prostu nie uciekłaś?
- Wiem, że po tym wszystkim, co ci powiedziałem nie powinienem składać tego rodzaju oferty...Ale, jak już mówiłem, tymczasowo wyrzucam do kosza wszystkie zasady. Tylko nie myśl, że zwalnia cię to z obowiązku bycia czujną.
- A z jakiej racji miałabyś się w ogóle przed nim tłumaczyć? Zresztą jak wolisz.
- - (…) To wszystko, co musisz wiedzieć w tej kwestii.– Oczywiście, skoro tego właśnie chcesz.
Cała
reszta rozdziału dziewiątego to kanon – przepisałam wszystko
słowo w słowo.
Przerażające,
prawda?
Nie
przedłużając, przedstawiam Wam moje najnowsze dzieło. Miłego
czytania!
Saga okiem
Hipokratesa, czyli temperament na każdą okazję
Flegmatyk
Gdyby
ktoś poprosił Marka o podanie definicji życia, członek Volturi
przyrównałby je do gobelinu: przeraźliwie długiego i monotonnego
w treści oraz składającego się z niewielu wypłowiałych barw, z
szarością jako motywem przewodnim.
Kiedy
istniejesz od tysięcy lat, musisz być przygotowany na to, iż
prędzej czy później dopadnie cię apatia. W przypadku wampira
pierwsze oznaki znużenia pojawiły się mniej więcej w okresie
upadku cesarstwa rzymskiego; później było tylko gorzej.
Oczywiście, zdarzały się i jaśniejsze momenty – Napoleon, na
ten przykład, był całkiem sympatycznym dziwakiem – ale przez
większość czasu Marek miał cichą nadzieję, iż któremuś z
jego niezrównoważonych braci (po prawdzie sam czasami nie był
pewien, który z nich wymagał w większym stopniu specjalistycznej
kuracji farmakologicznej – Aro z nieustannymi wahaniami nastroju
czy Kajusz z swoimi psychopatycznymi tendencjami do rozwiązywania
wszelakich konfliktów poprzez dekapitacje) „przypadkowo” wyrwie
się w towarzystwie służby, że dobrze byłoby wreszcie umożliwić
mu pożegnanie się z tym światem. Niestety, nic na to nie
wskazywało; a ponieważ samobójstwo nie leżało w mocy jego
gatunku, Marek skazany był na bezcelową i męczącą egzystencję
jako strażnik ładu i porządku wampirycznej społeczności.
Egzekucje
i audiencje w znakomitej większości przypadków były – jakżeby
inaczej – przeraźliwie nudne. Od tysiącleci wszystko szło
ustalonym torem; nieszczęsny winowajca lub petent wił się na
kolanach, błagając i przysięgając na wszystko co święte,
podczas gdy Aro wysłuchiwał go z ciepłym uśmiechem na twarzy. Gdy
litania dobiegała końca, gość żegnany był słowami otuchy oraz
obietnicami udzielenia pomocy, a następnie znienacka pozbawiany
głowy przez Feliksa mniej więcej w okolicach lobby.
Czasem
jednak los ofiarowuje nam największe niespodzianki.
Marek
był w ogrodzie, gdy Feliks przyniósł mu wiadomość od Ara
dotyczącą konieczności udania się do sali tronowej i ujrzenia
„najromantyczniejszej sytuacji, jaka kiedykolwiek miała miejsce w
ich pałacu”. Biorąc poprawkę na charakter brata, Marek polecił
przekazać, iż nie jest zainteresowany najnowszym odcinkiem
ulubionej argentyńskiej telenoweli głównego władcy Volturi; zdał
sobie jednak sprawę ze swojej pomyłki, gdy truchtający przez
pobliski dziedziniec Kajusz zatrzymał się w połowie ruchu i w
ostrych słowach kazał mu dołączyć do reszty zgromadzenia. Fakt,
iż młodsze z jego rodzeństwa było wyraźnie nie w sosie nie
zrobiło na nim specjalnego wrażenia - stosunek chwil, kiedy Kajusz
był w złym humorze do momentów bycia względnie ukontentowanym
wynosił mniej więcej 243:1. Zaciekawiło go jednak (o ile cokolwiek
wciąż było w stanie go zaciekawić) co takiego wywołało iskierki
złośliwej uciechy w oczach blondyna. Rad nierad postanowił więc
dowidzieć się, co też wywołało zamieszanie w ich zazwyczaj
ustabilizowanym nie-życiu.
***
Marek
sam nie wiedział, co myśleć o scenie rozgrywającej się przed
jego oczami. Jego brat zachowywał się jak po substancjach
psychoaktywnych (nihil novi), wychwalając pod niebiosa
opanowanie młodego Cullena, który jakimś cudem zdołał nie pożreć
swojej ukochanej śpiewaczki – dosyć nijakiej ludzkiej dziewczyny
kulącej się u jego boku. Marek nie mógł pojąć, dlaczego Aro w
ogól kazał mu wyczuć związek między tymi dwojga – podejrzewał,
że o głosu doszła po prostu bardziej perwersyjna część jego
natury (najstarszy z Volturi lubił upokarzać swe ofiary, urządzając
sobie przed egzekucją mini seans porno związany z ich łóżkowymi
wspomnieniami). Obecnie Aro koncentrował się na dwóch celach
jednocześnie – próbował przekonać Edwarda i jego
siostrę-wieszczkę do przyłączenia się do ich klanu, rozważając
zarazem co począć z Bellą Swan, ukochaną chłopaka.
Gdyby
spytano Marka o zdanie (co zdarzało się jedynie w sytuacjach
kryzysowych i/lub wymagających głosowania), zdecydowanie poparłby
plan Kajusza, dotyczący pozbycia się istoty ludzkiej i wypędzenia
rodziny Carlisle'a z powrotem do Ameryki. Owszem, talenta tych dwojga
były interesujące, ale w żadnym wypadku na tyle potężne, by po
raz kolejny męczyć się z biurokracją i wyrabiać kilka kompletów
fałszywych dokumentów (Alec z wrodzoną skrupulatnością pilnował,
by wszystkie unijne zalecenia były wypełniane w najmniejszych
szczegółach); dziewczyna zaś zdecydowanie nie zapowiadała się na
nic wyjątkowego.
Znużony
dyskusją, Marek postanowił zrobić to, co pozwoliło mu wytrwać w
jako-takiej psychicznej równowadze przez te wszystkie lata – uciec
w głąb swej jaźni. Tym razem zdecydował się na przypomnienie
sobie (w najdrobniejszych szczegółach) fabuły wszystkich
nakręconych do tej pory odcinków „Mody na sukces”.
Próbował
właśnie przywołać przed oczy wyobraźni obraz sukni, jaką miała
na sobie Brooke na swoim ósmym ślubie, gdy z rozmyślań wyrwał go
jakiś hałas. Po krótkim czasie, jaki potrzebował na powrót do
rzeczywistości zdołał zlokalizować jego źródło – Jane
testowała swoją moc na Cullenie, a istota ludzka błagała ją, by
zakończyła pokaz. Marek zerknął dyskretnie w bok – no tak,
można się było tego spodziewać. Zarówno Kajusz, jak i Aro
wyglądali, jakby znajdowali się na skraju orgazmu. O ile nietrudno
było zrozumieć powód radości pierwszego z braci (Kajusz lubował
się we wszelkich rodzajach tortur), o tyle ciężko było
powiedzieć, co tak ucieszyło drugiego. Dopiero dyskusja
głównodowodzącego Volturi z Jane rozjaśniła sytuację –
okazało się, że dziewczyna jest odporna na wszelkie moce związane
z umysłem. Cóż, może najzwyczajniej w świecie miała problemy
psychiczne albo tragicznie niski iloraz inteligencji.
Po
tej krótkiej przerwie Marek powrócił do przytulnego świata
iluzji, wolnego od rodzeństwa z zacięciem kolekcjonerskim oraz
dziwacznych wybryków natury. Podświadomie rejestrował co prawda
wydarzenia wokół siebie – pokaz talent córki Carlisle'a oraz
ultimatum Ara dotyczące konieczności przemiany panny Swan w
przedstawicielkę ich rasy – ale mówiąc szczerze, niewiele go to
interesowało. Czekał ze zniecierpliwieniem, kiedy ta farsa
dobiegnie końca i będzie mógł w spokoju powrócić do
pielęgnowania swoich róż (zajmowanie się ogrodem było jedynym
światełkiem w mroku jego egzystencji). W końcu nadszedł
upragniony moment – Amerykanie dostali błogosławieństwo Ara (tym
razem wyjątkowo nie podszyte groźbą małego rendez-vous z
Feliksem) i udali się z powrotem do domu, gdzie mieli wkrótce
dokonać transformacji panny Swan w wampirzycę.
- Jesteś idiotą – stwierdził sucho Kajusz, ledwie
zamknęły się drzwi za gośćmi. - Trzeba było ich zetrzeć w
proch.
- Bracie – westchnął ciężko Aro – wygląda na
to, że psychologowie mają rację; te wszystkie gry komputerowe mają
destrukcyjny wpływ na twoją i tak nie do końca stabilną psychikę.
Marek przez chwilę miał nieodpartą chęć rzucić
luźną uwagę na temat kotła i garnka, ale w porę się
powstrzymał.
Nic tak nie niszczy więzi rodzinnych jak awantura przy
obiedzie.
Sangwinik
- Halo halo Feliksie, czy dobrze mnie słychać?
- Halo halo Alecu, słyszę cię doskonale. Mecz
rozpocznie się za dwanaście minut i dwadzieścia pięć sekund;
zdradź nam, kto jest twoim faworytem dzisiejszego wieczoru?
- Cóż, Feliksie, to niełatwe pytanie. Jakkolwiek
drużyna gości może pochwalić się świetną tężyzną fizyczną,
nie można zapominać że pierwsze sukcesy gospodarzy datuje się już
na okres Wojny Secesyjnej...
Stojący nieopodal nas Demetri sprawiał wrażenie,
jakby lada chwila miał udusić się ze śmiechu (metafora,
metafora). W ramach zachowania równowagi we wszechświecie, moja
siostra obdarzyła nas spojrzeniem, które zmroziłoby samo Słońce.
- To, że zostałeś przemieniony w wieku dwunastu lat
nie oznacza, że możesz zachowywać się jak smarkacz. W razie
gdybyś jeszcze nie zauważył, pragnę ci przypomnieć, że jesteśmy
tu z misją. Ciebie też to dotyczy, Feliks – warknęła widząc,
że nasz kumpel teatralnie przewraca oczami.
- Dobrze, już dobrze. Po co te nerwy? - cała Jane.
Wystarczy, że da się jej choć trochę władzy, a pęcznieje niczym
balon. Że też szef musiał wybrać akurat ją na głównodowodzącego
naszej wyprawy.
Przez kilka sekund panowała błoga cisza.
-Nudzę się – jęknął Demetri.
- Pograj sobie na Game Boyu.
- Odpada, pożyczyłem Kajuszowi. Przechodzi obecnie
etap fascynacji grami elektronicznymi.
- To może zagrajmy w „To, co widzę” -
zaproponowałem. Nic tak nie umila oczekiwania, jak zabawa z
przyjaciółmi.
- Alec, po raz ostatni...
- Och, nie bądź takim ponurakiem, siostrzyczko. Mamy
jeszcze ponad dziesięć minut.
- Jak sobie chcecie. Ale lepiej, żebym nie przyłapała
żadnego z was na wydurnianiu się podczas walki. Aro chce otrzymać
dokładny raport.
- Ciekawe, kto będzie go sporządzał – mruknąłem,
poprawiając niesfornie opadający kaptur peleryny.
- No dobra, ja zaczynam! - Feliks z zadowoleniem potarł
ręce. - To co widzę...jest duże.
-Polana?
- No. Teraz ty.
- To co widzę jest...zielone.
-...Polana?
- Brawo. Twoja kolej, Demetri.
- To co widzę...eee...jest otoczone przez wiele drzew.
-...A może przerzucimy się na kalambury?
***
- Dlaczego to mnie zawsze dostaje się najgorsza robota?
- Feliks z wyraźnym obrzydzeniem wpatrywał się w brokatopodobny
pył, który uparcie tkwił na jego czarnych rękawiczkach mimo
trzykrotnego czyszczenia w hotelowej pralni.
- Myślałam, że lubisz dokonywać egzekucji – Jane
obdarzyła naszego towarzysza pełnym zdumienia spojrzeniem.
- Lubię – przyznał Feliks, mimowolnie spoglądając
na wyjątkowo zgrabne nogi stewardessy serwującej szampana pasażerom
przed nami – Tylko wolałbym, gdyby odbywało się to z nieco
większą klasą. Wrzaski, błaganie o litość, krew tryskająca na
marmurową posadzkę...Tego typu sprawy.
- Co poradzisz, stary, proza życia. - Demetri wciąż
próbował udowodnić światu, że wampiry potrafią sypiać i
wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję, by przełożyć
teorię na praktykę. Teraz mościł sobie posłanie przy oknie,
używając w tym celu peleryny zwiniętej na kształt jaśka.
- No, ale musicie przyznać – po raz pierwszy od
chwili startu włączyłem się do rozmowy (kto by pomyślał, że
komedie romantyczne mogą być tak wciągające!) - że Cullenowie
nieźle sobie poradzili.
Jane prychnęła ze złością.
- Och, rozchmurz się, mała – pieszczotliwie
potargałem jej włosy i ponownie skupiłem swą uwagę na miłosnych
perypetiach zabójczo inteligentnej dziennikarki oraz epatującego
seksapilem magnata prasowego. - Ostatecznie, najlepsze dopiero przed
nimi.
- Tak? - zapytała ze zwątpieniem w głosie.
- Tak – potwierdziłem z szerokim uśmiechem na
twarzy. - Pomyśl tylko ile czasu minie, nim pozbędą się tego
błyszczącego paskudztwa ze swojego boiska do baseballa.
Choleryk
- Ale dlaczego? Dlaczego, Aro, dlaczego?!
- Mają przewagę. Poza tym...kto wie, co wyrośnie z
tej małej? Nie zaszkodzi poczekać kilka lat. Nie denerwuj się,
moja droga.
Denerwujesz się.
Właśnie przeszła ci koło nosa szansa jedna na tysiąc
– mogłaś zmieść z powierzchni Ziemi tę przeklętą dziewuchę,
która z jakiegoś powodu okazała się być odporna na twój dar.
Przed oczami ponownie dostrzegasz jej ironiczny uśmieszek i czujesz,
jak uzupełniona podczas ostatniego polowania krew zaczyna w tobie
wrzeć.
No dobrze, może faktycznie masz pewien problem z
kontrolowaniem gniewu. Ale to nie twoja wina – zawsze taka byłaś,
a przemiana jedynie umocniła najbardziej wyraziste cechy charakteru.
Ty i Alec to niebo i ziemia, yin i yang. On – optymista, uważający
że każdy problem da się rozwiązać przy pozytywnym nastawieniu do
świata, ty – chodząca wola walki i chęć dominacji.
Co za ironia; to właśnie wasze charaktery zaprowadziły
was do nieśmiertelności.
Talenta twoje i Aleca zaczęły się kształtować,
kiedy jeszcze byliście ludźmi i już wtedy widoczne było, jak
różnie podchodziliście do swoich zdolności. Twój brat wierzył w
dobrą karmę, więc wszyscy życzliwi waszej rodzinie sąsiedzi ni z
tego ni z owego odkrywali, że potrawka z królika była wyjątkowo
smaczna, a nowo zakwitłe róże upajają swym zapachem bardziej niż
zazwyczaj. Ty skłaniałaś się raczej ku metodzie kija, co
sprawiało, iż mniej sympatyczni mieszkańcy wioski co jakiś czas
budzili się w środku nocy, dręczeni niewyobrażalnym bólem.
Oczywiście, wkrótce domyślono się kto stoi za owymi anomaliami i
zostaliście skazani na śmierć.
Chwile spędzone na stosie okazały się być
najbardziej kuriozalnymi w całym twoim życiu.
Pamiętasz ogień; pamiętasz porażający ból płomieni
liżących twoje ciało; pamiętasz wieśniaków, skandujących:
„Czarownica na stos!”. Z drugiej strony jednak pamiętasz także
swojego brata, gorączkowo doszukującego się pozytywnych stron
bycia palonym żywcem (to był pierwszy i ostatni raz, kiedy zabrakło
mu weny) oraz Ara, pędzącego w waszą stronę z gromkim okrzykiem:
„Moi ci oni!!!” - wtedy właśnie straciłaś przytomność. Trzy
dni później obudziłaś się zaś jako nieśmiertelna i niezwykle
potężna wampirzyca, posiadaczka jednego z najbardziej
przerażających darów. Drżały przed tobą nawet osiłki w stylu
Feliksa – co komu po imponującej muskulaturze, jeśli jedno
spojrzenie wystarczy, by delikwent wił się w agonii?
Dziś miał być TEN wieczór – wieczór, podczas
którego dasz pełen popis swoich umiejętności. Zgraja buntowników,
którzy aż prosili się o to, by położyć ich na łopatki z jednej
strony, tysiące świadków waszej chluby z drugiej...I wszystko na
darmo!
- Zawiedziona? - Heidi obejmuje cię ramieniem w
pokrzepiającym geście. - Nie przejmuj się. Co się odwlecze, to
nie uciecze. Jak nie w tym, to w następnym tysiącleciu. Głowa do
góry!
- Ale to miało być dziś!!! Aro obiecał mi, że...
- Jane – Kajusz spogląda na ciebie po trosze z
rozdrażnieniem, w znaczniej większej mierze – ze zrozumieniem. -
Czy przestaniesz dręczyć mojego brata, jeżeli obiecam ci, że
pojedziemy jutro obejrzeć grób Robespierre'a?
Zawsze wiedziałaś, że z całej waszej rodziny to
właśnie blondyn rozumie cię najlepiej.
- Miejsce ścięcia Ludwika XVI też?
- Oczywiście.
- A obiad?
- W najlepszej dzielnicy Paryża, rzecz jasna.
- No...w takim razie, zgoda.
Ostatecznie, życie to sztuka kompromisu.
Melancholik
Edward był stuprocentowo pewny, że doświadczył w
życiu wystarczająco dużo bólu, by zasługiwać na miano eksperta
w tej dziedzinie. Poczynając od szczenięcych lat, gdy ojciec za
pomocą pasa tłumaczył mu niewłaściwość kosztowania migdałowych
ciasteczek przed obiadem, poprzez okres dorastania i związane z nim
nieuniknione uszczerbki na zdrowiu wynikające z harców z kolegami,
aż po morderczą agonię transformacji.
A jednak mylił się. Żadne cierpienie nie mogło
równać się z męką, którą przeżywał w tej chwili.
Bella
– jego ukochana, najwspanialsza, idealna, jedyna Bella – wiła
się po podłodze na skutek tortur zadawanych przez jad, który
wpuścił do jej organizmu ten potwór (Potwór taki jak
ty, zauważyła złośliwie jego
podświadomość), a on...Nie był w stanie pomóc. Był bezsilny.
Kompletnie bezużyteczny.
- Synu – Carlisle obdarzył swe przyszywane dziecko
pełnym współczucia spojrzeniem; Edward nie miał wątpliwości, że
jedynym, co powstrzymało doktora od położenia ręki na jego
ramieniu w pokrzepiającym geście był fakt, iż wciąż zajęty był
tamowaniem fontanny krwi tryskającej z organizmu Belli. - Wciąż
jeszcze jest nadzieja...
- Nie, Carlisle – Edward poczuł, że kolana odmawiają
mu posłuszeństwa i osunął się bez czucia obok ukochanej. - Nie
mam dosyć siły...Jej krew...Ona jest moją osobistą heroiną!
Jeżeli tylko zakosztuję choć kroplę... - chłopak z rozpaczą
złapał się obiema dłońmi za włosy, czując, jak beznadzieja
pochłania go niczym Czarna Dziura. Był niczym Romeo, opłakujący
odejście prawdziwej i jedynej miłości...Choć gdyby miał być
absolutnie szczery sam ze sobą, musiałby przyznać, że wzniosłą
atmosferę psuły nieco potępieńcze jęki i wrzaski Belli. Gdyby
mogła być nieco ciszej...
- W takim razie nie ma wyjścia – wkrótce rozpocznie
się proces przemiany.
- Nie!!! - ryknął potępieńczo Edward. - Nigdy na to
nie pozwolę! Bello – zwrócił się z rozpaczą do ukochanej, z
trudem dźwigając się z powrotem do klęku – Proszę, najdroższa,
nie poddawaj się, walcz!
-E – e – Edwa -a -rd – Bella z trudem rozwarła
oczy, starając się skupić wzrok na swym Adonisie. - Tak będzie -e
le--e-piej. Ja t-tego ch -cę...
- Nie, ukochana, nie możesz tak mówić! Nie możesz
utracić swej duszy, stać się potworem, abominacją! - w przypływie
emocji Edward chwycił zdrową rękę dziewczyny i przytulił ją do
swego serca. - Carlisle znajdzie sposób, by cię uratować, jestem
tego pewien!
- Synu – wymruczał niewyraźnie doktor Cullen,
przytrzymując w zębach opaskę uciskową – Obawiam się, że bez
twojej pomocy...
- Nie, Carlisle, nie rób mi tego...Wiesz przecież, jak
na mnie działa jej krew! Jak możesz tak podstępnie wodzić mnie na
pokuszenie?! - Edward postarał się, by jego oczy wyraziły z całą
mocą, jak głęboko zdradzony poczuł się po usłyszeniu słów
przybranego ojca. - Bello, błagam, wytrzymaj jeszcze chwilę...
- Eee...stary – u boku brata zmaterializował się
Emmett. - Właściwie dlaczego nie chcesz, żeby Bella została jedną
z nas? - spytał niepewnie, drapiąc się z zafrasowaniem po karku.
- Jak możesz!!! To, że sam jesteś pozbawioną duszy
kreaturą nie oznacza, że możesz w swej zawiści życzyć tego
samego mojej miłości! A właściwie – reflektował się nagle
Edward, rozglądając się czujnie wokół – dlaczego porzuciłeś
pole bitwy?!
- Bo Jazz już zajął się Jamesem – wzruszył
ramionami Emmett. - W zasadzie, to raczej ty powinieneś był go
zlikwidować, jak na mężczyznę... - najsilniejszy z braci przerwał
swój wywód w pół zdania, dostrzegając karcące spojrzenie
Carlisle'a.
- Ee-e-dward...
- Kochanie, nie mogę, nie mogę tego uczynić...bądź
silna...Bello...Bello!!!
***
Jasper nie miał pojęcia, o co tyle hałasu.
Szczerze mówiąc, był już nieco zmęczony nieustannym
utrzymywaniem brata na haju (dlaczego to właśnie ON ze wszystkich
znanych mu wampirów musiał dostać moc, która działa na
właściciela w takim samym stopniu jak na ofiarę? Na litość,
równie dobrze Kate mogłaby razić prądem sama siebie!). Niestety,
eksperymentalne odstawienie „emocjonalnej morfiny” okazało się
być kiepskim pomysłem; Esme była wprawdzie zbyt delikatna, by
wyrażać na głos swoje żale, ale Jazz był pewien, że w głębi
duszy wciąż łkała, ilekroć jej wzrok spoczął na smutnych
skorupach, będących kiedyś wazą z dynastii Ming (prezent od
Carlisle'a na 69 rocznicę ślubu). Emmett był mniej subtelny –
mniej więcej co piętnaście minut wyrzucał z siebie wszystkie
przekleństwa zasłyszane w hiphopowych teledyskach na MTV,
uzewnętrzniając w ten sposób swoją gorycz związaną z utratą
najnowszej konsoli do gier.
I pomyśleć, że to wszystko przez jedną drobną
transformację! Zgodnie z wizją Alice, Bella miała obudzić się za
czternaście godzin, dwie minuty i dwadzieścia sześć sekund,
Edwardowi zostało więc niewiele czasu na pogodzenie się z faktem,
iż jego ukochana wkrótce dołączy do grona Cullenów. Jak na razie
ciężko było mówić o postępie.
Jasper miał szczerą nadzieję, że przełom nastąpi,
nim jego brat zauważy, że Rosalie ustawiła sobie jako dzwonek w
telefonie „Eternity” Robbiego Williamsa.
I to już wszystko na dziś. Do zobaczenia w niedzielę!
Maryboo
Dziekuje, jestescie super :D Gayaruthiel
OdpowiedzUsuńKwiiiiik, pokochałam Twojego Marka :D
OdpowiedzUsuńMarek jest boski, dziękuję <3 I po raz kolejny stwierdzam, ze uwielbiam Aleca :D
OdpowiedzUsuńCass.
Dzięki, dzięki dzięki! I tak, proszę państwa, tworzy się bestsellery! Maryboo, ile kosztowałoby zapisanie panny Meyer na kurs pisania powieści pod Twoim okiem?
OdpowiedzUsuńSuper! Najbardziej ujął mnie Edward, któremu wrzaski Belli psuły romantyczny nastrój. Mistrzostwo :)
OdpowiedzUsuńO bogowie, to było cudowne.
OdpowiedzUsuńBardziej liczyłam na opis Edwarda tłumaczącego Belli czemu jest wampirzycą, ale to też było cudne. xD
PS. Halo halo ludzie, ktoś jeszcze się zorientował? ;)
Cudne! Taka fajna rzecz, a ani w blogrollu ani nigdzie mi się nie pokazała...
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie przerywniki w Waszym wykonaniu. Maryboo, świetne :D!
"Był niczym Romeo, opłakujący odejście prawdziwej i jedynej miłości...Choć gdyby miał być absolutnie szczery sam ze sobą, musiałby przyznać, że wzniosłą atmosferę psuły nieco potępieńcze jęki i wrzaski Belli. Gdyby mogła być nieco ciszej..." :D
OdpowiedzUsuńKocham Was! Mistrzostwo świata po prostu :D.