Dzisiejsza
analiza...Przyjmie nieco inną formę niż zazwyczaj – z dwóch
powodów. Primo: Święta uniemożliwiły mi wyrobienie się czasowo
ze zwyczajową formą polegającą na komentowaniu poszczególnych
paragrafów. Secundo: ten rozdział w 99% składa się wyłącznie z
rozmowy między Edkiem i Bellą i gdybym chciała przerobić go w
tradycyjny sposób, musiałabym wciskać swoje uwagi mniej więcej co
drugą linijkę.
Cały
poniższy dialog – który, jak już wspomniałam, jest właściwie
jedynym wydarzeniem mającym miejsce w odcinku dziewiątym – jest
oparty na treści książki...Z drobnymi kosmetycznymi zmianami,
mającymi na celu uwydatnienie Stefciowych głupot. Podobną (choć
nie identyczną) formę zastosowałam przy analizie rozdziału 23 z
„Księżyca w Pełni”; mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu
i teraz, zwłaszcza, że będzie ona wstępem do pewnej zabawy,
której reguły zdradzę Wam pod koniec analizy ;)
Dla
utrzymania konwencji zrezygnowałam z komentarzy narratora.
No to
zaczynamy!
***
Nasi
protagoniści wracają z romantycznej kolacji; podróż umila im
następująca konwersacja:
– Edwardzie,
czy mogę ci zadać jeszcze tylko jedno pytanie? Przysięgam, że to
już wszystko.
– Tylko
jedno.
– Hm...
Mówiłeś, że wiedziałeś, że nie weszłam do księgarni a potem
poszłam na południe. Jak
to
odgadłeś?
-
….
– Myślałam,
że już nic przed sobą nie ukrywamy.
– Dobrze,
już dobrze. Jesteś strasznie nachalna. Skoro już koniecznie musisz
wiedzieć... Zwęszyłem twój trop. Zadowolona?
– Nie
odpowiedziałeś na jedno z moich pierwszych pytań.
– Bello,
zadałaś mi tylko jedno...
-
Mam na myśli naszą poprzednią rozmowę.
-
Na przyszłość postaraj się, proszę, być nieco bardziej
precyzyjna.
– Jak
to działa? Jaki jest mechanizm tego czytania w myślach. Potrafisz
prześwietlić każdego,
niezależnie
od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny...?
– Ależ
ciekawscy jesteśmy! Poza tym to więcej niż jedno pytanie. No
dobrze, niech ci będzie.
Prócz
mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie usłyszę też każdego
niezależnie od jego
oddalenia.
Muszę znajdować się dość blisko. Im lepiej dany „głos”
znam, tym mi łatwiej – z jakiejś przyczyny ludzkie myśli brzmią
dokładnie tak samo jak rzeczywiste wypowiedzi. Można by to
przyrównać do przebywania w wielkiej, wypełnionej ludźmi sali.
Słyszy się szmer setek rozmów, lecz każdej z nich z osobna się
nie śledzi. Musisz wybrać, którą z nich chciałabyś podsłuchać.
Najczęściej po prostu się wyłączam, nieustanne brzęczenie
ludzkich myśli po jakimś czasie zaczyna działać ci na nerwy. To
cud, że udało mi się nie oszaleć przez te wszystkie dekady
nieustannych szumów w mojej głowie. Łatwiej też wtedy udawać
„normalnego”. Inaczej nawiązywałbym do myśli rozmówcy zamiast
do jego wypowiedzi.
– Jak
sądzisz, dlaczego mnie nie słyszysz?
– Przyznaję,
to zaskakujące. Jak do tej pory nie spotkałem jeszcze żadnego
człowieka, który byłby w stanie oprzeć się mojemu darowi.
Jedynym wytłumaczeniem, na które wpadłem, jest to, że twój umysł
funkcjonuje inaczej niż umysły innych ludzi. Można by rzec, że
nadajesz na falach krótkich, a ja odbieram tylko UKF. Wybacz tę
niedoskonałą metaforę, ale to jedyny sposób w jaki mogę to ująć,
jeśli...cóż...nie chcę cię obrazić.
– Mój
mózg nie pracuje normalnie? Jestem walnięta?
– Ja
tu słyszę w głowie głosy, a ty się przejmujesz, że jesteś
wariatką. Nie martw się, to tylko teoria. Równie dobrze może
okazać się, iż nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia dla tego
fenomenu. Właśnie, a co z twoją teorią?
-
….
– Myślałem,
że już nic przed sobą nie ukrywamy.
(Bella
spogląda na szybkościomierz)
– Matko
Boska, Józefie święty! Natychmiast zwolnij!
– Coś
nie tak?
– Jedziesz
sto sześćdziesiąt na godzinę!
– Spokojnie.
– Chcesz
nas zabić?
– Przestań
siać panikę. Jeżeli mówię, że nic ci nie grozi, to tak właśnie
jest, koniec kropka.
– Dokąd
ci się tak spieszy?
– Zawsze
tak jeżdżę.
– Patrz
na jezdnię!
– Nigdy
nie spowodowałem wypadku, Bello. Ba, nawet nie dostałem mandatu.
Uwierz mi, żaden przedstawiciel prawa nie dałby rady mnie
namierzyć. Można powiedzieć, że jestem bezkarny, gdy w grę
wchodzi prowadzenie pojazdu.
– Ha,
ha, ha. Pamiętaj, że Charlie jest gliniarzem. Zostałam wychowana w
poszanowaniu dla prawa. Choć biorąc pod uwagę twoją niezwykłość,
jeśli zmienisz ten wóz w owinięty wokół drzewa precel, pewnie po
prostu otrzepiesz się i pójdziesz do domu.
– Oczywiście.
Ale ciebie to, niestety, nie dotyczy. Jesteś w końcu tylko
człowiekiem.
(Edward
niechętnie zwalnia do 120km/h)
– Zadowolona?
– Prawie.
– Nie
cierpię się tak wlec.
– To
jest dla ciebie wleczenie?
– Nie
chcę słyszeć ani słowa więcej na temat mojego stylu jazdy. Nadal
czekam, aż zdradzisz mi
swoją
najnowszą teorię. Nie będę się śmiać.
– Boję
się raczej, że się rozgniewasz.
– Aż
tak źle?
– Obawiam
się, że tak.
– Do
dzieła.
– Nie
wiem, od czego zacząć.
– Może
od samego początku? Wspominałaś, że nie wpadłaś na to sama.
– Zgadza
się.
– Co
ci pomogło? Film? Książka?
– Pojechałam
w sobotę nad morze. Spotkałam przypadkiem kolegę z dzieciństwa,
Jacoba Blacka. Nasi ojcowie przyjaźnią się od lat. Ojciec Jacoba
jest członkiem starszyzny Ouileutów. Poszliśmy na spacer...
Opowiadał mi różne miejscowe legendy – chyba chciał mnie
nastraszyć. Jedna z nich była o...
– Mów
dalej.
– O
wampirach.
– I
od razu pomyślałaś o mnie?
– Nie.
To Jacob zdradził mi tajemnicę twojej rodziny. No wiesz-
wytłumaczył mi, że Zimni z legend to wy. Dopiero wtedy wszystko
zaskoczyło.
(Edward
milczy złowieszczo)
– Miał
to wszystko za głupie przesądy. Nie spodziewał się, że mu
uwierzę. Wprawdzie wszystkie szczegóły zgadzały się co do joty,
ale to jeszcze żaden dowód. To moja wina, to ja to od niego
wyciągnęłam – nie gniewaj się, Edwardzie, proszę.
– Dlaczego
to zrobiłaś?
– Lauren
dokuczała mi, że nie przyjechałeś z nami, chciała mnie
sprowokować. Wtedy jeden z
Indian
powiedział, że twoja rodzina nie zapuszcza się na teren rezerwatu,
ale wyczułam, że za tym
stwierdzeniem
kryje się coś więcej. Postarałam się więc, żebyśmy zostali z
Jacobem sam na sam i
pociągnęłam
go za język.
– Ciekawe,
jakich sztuczek użyłaś.
– Próbowałam
z nim flirtować. Poszło jak z płatka, aż sama się zdziwiłam –
niemal jadł mi z ręki.
– Szkoda,
że tego nie widziałem. To musiał być fantastyczny spektakl – ty
i ten zapatrzony w ciebie nieszczęśnik. Biedny Black. A ty
twierdzisz, że to ja mącę ludziom w głowach. Co zrobiłaś potem?
– Szukałam
informacji w Internecie.
– I
twoje podejrzenia się potwierdziły?
– Nie.
Nic nie układało się w logiczną całość. Roiło się tam od
różnych głupot. Aż w końcu...
– Co
w końcu?
– Doszłam
do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia.
– Nie
ma znaczenia?
– Nie.
Nie obchodzi mnie to, kim jesteś.
– Nawet
jeśli nie jestem człowiekiem? Jeśli jestem potworem? Zabójcą?
Nawet jeśli jestem dla ciebie zagrożeniem?
– To
naprawdę nie ma znaczenia. Podjęłam już decyzję. Nic, co usłyszę
czy zobaczę nie zmieni tego, co wobec ciebie czuję...Nieważne, jak
groźne czy dziwne miałoby to być.
– ...
– Zdenerwowałeś
się. Nie powinnam była mówić.
– Nie.
To dobrze, że wiem, co o mnie myślisz. Chociaż to szaleństwo.
– Ta
hipoteza to bzdura?
– Nie
o to mi chodzi. „To nie ma znaczenia”!
– A
więc mam rację?
– Czy
to ważne?
– Cóż...owszem.
Ostatecznie chodzi mi o to, by odkryć kim jesteś... No i jestem
ciekawa.
– Co
chciałabyś wiedzieć?
– Ile
masz lat?
– Siedemnaście
– I
od jak dawna masz te siedemnaście lat?
– Jakiś
czas.
– Okej.
Tylko się nie śmiej... Dlaczego możesz pokazywać się w dzień?
– Idiotyczne
zabobony.
– Słońce
was nie spala?
– Kolejny
wytwór popkultury.
– A
co ze spaniem w trumnach?
– Znowu
mit. Ja nie śpię.
– Wcale?
– Nigdy.
Nie zadałaś mi najważniejszego pytania.
– To
znaczy?
– Czy
to nie oczywiste, Bello? Nie interesuje cię moja dieta?
– Ach,
to.
– Tak,
to. Nie chcesz wiedzieć, czy piję krew?
– Jacob
coś wspominał...
– Co
powiedział?
– Że...
że nie polujecie na ludzi. Stwierdził, że ponoć nie jesteście
niebezpieczni, ponieważ
ograniczacie
się do zwierząt.
– Powiedział,
że nie jesteśmy niebezpieczni?
– Niezupełnie.
Że ponoć nie jesteście niebezpieczni. Ale plemię Quileute na
wszelki wypadek
nie
wpuszcza was na swój teren. To prawda? Nie polujecie na ludzi?
– Quileuci
mają dobrą pamięć. Tylko się z tego powodu nie rozluźniaj.
Dobrze robią, trzymając się od nas z daleka. Jesteśmy nadal
niebezpieczni.
– Nie
rozumiem.
– Staramy
się, jak możemy i zazwyczaj nam wychodzi. Oczywiście, od czasu do
czasu zdarzają nam się...potknięcia...ale to naturalne.
Ostatecznie, taka jest nasza natura, a walka z samym sobą jest
bardzo wyczerpująca. Czasami popełniamy błędy. Tak jak na
przykład ja, pozwalając ci być ze mną sam na sam.
– To
błąd?
– Błąd,
który może nas drogo kosztować. Nie jestem z siebie przesadnie
dumny, Bello. Gdyby coś ci się dziś przydarzyło...Carlisle jest w
stanie zatrzeć ślady, ale staramy się unikać zamieszania wokół
naszej rodziny. Mój jeden fałszywy krok oznaczałby konieczność
natychmiastowej wyprowadzki.
– Opowiedz
coś więcej.
– Co
jeszcze chciałabyś wiedzieć?
– Może
powiedz, dlaczego polujecie na zwierzęta, zamiast na ludzi.
– Co
w tym takiego niezwykłego? Nie chcę być potworem. Zaatakowanie
niewinnego człowieka to morderstwo. Żywiąc się zwierzętami
staram się zachować choć cząstkę człowieczeństwa.
– Ale
same zwierzęta nie wystarczają?
– Oczywiście
nie mogę mieć pewności, ale można by to chyba przyrównać do
żywienia się
serkiem
tofu i mlekiem sojowym – w żartach nazywamy siebie wegetarianami.
Taka dieta głodu,
czy
też raczej pragnienia, do końca nie zaspokaja, ale mamy dość sił,
by nie ulegać pokusom.
Zazwyczaj.
Czasem jest naprawdę ciężko. Zdarza się, że wygrywa zew natury.
Jak już mówiłem, walka z instynktem drapieżcy jest niezwykle
męcząca. Nie zawsze starcza nam woli, by w porę się usunąć.
– Czy
teraz musisz walczyć ze sobą?
– Muszę.
– Ale
teraz nie jesteś głodny.
– Dlaczego
tak uważasz?
– Zgaduję
po oczach. Mówiłam ci już, mam pewną teorię. Zauważyłam, że
ludzie, a zwłaszcza
mężczyźni,
robią się drażliwi, kiedy doskwiera im głód.
– Jesteś
spostrzegawcza, nie ma co!
– Czy
w weekend polowałeś z Emmettem?
– Tak.
Nie miałem ochoty wyjeżdżać, ale to było konieczne. Łatwiej mi
z tobą przebywać, gdy nie odczuwam pragnienia.
– Czemu
nie chciałeś wyjechać?
– Jestem...
jestem nieswój, kiedy... nie ma cię w pobliżu. Nie kpiłem,
prosząc w czwartek, żebyś nie wpadła do oceanu lub pod samochód;
cały weekend martwiłem się o ciebie. Biorąc pod uwagę twój brak
koordynacji powinienem chyba dziękować losowi, że dałaś radę
wrócić z krótkiego wypadu z kolegami w jednym kawałku. No,
prawie.
– O
co ci chodzi?
– O
twoje dłonie.
– Przewróciłam
się.
– Tak
też myślałem. Ale, jako że ty to ty, mogło ci się przytrafić
coś znacznie gorszego. Przez cały wyjazd nie dawało mi to spokoju.
To były okropne trzy dni. Biedny Emmett miał ze mną piekło.
– Trzy?
Nie wróciliście dzisiaj?
– Nie,
w niedzielę.
– To
czemu nie pojawiliście się w szkole?
– No
cóż, pytałaś, czy słońce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie
możemy wychodzić na dwór w
wyjątkowo
słoneczne dni – a przynajmniej staramy się tego unikać. Carlisle
musi co prawda zjawiać się w szpitalu w przypadku nagłych wypadków
i od czasu do czasu każdy z nas zostaje złapany przez promień
słońca przebijający się zza chmur, ale to rzadkość. Zazwyczaj
staramy się unikać naturalnego światła.
– Dlaczego?
– Kiedyś
ci pokażę.
– Dlaczego
przynajmniej nie zadzwoniłeś?
– Przecież
wiedziałem, ze nic ci nie grozi.
– Ale
ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Widzisz...
– Co
takiego?
– Było
mi źle. Że cię nie widuję. Też czułam się nieswojo. Wtedy, na
stołówce...myślałam, że rozpłaczę się na środku wypełnionej
ludźmi sali. Nie masz pojęcia, co poczułam widząc, że wasz
stolik świeci pustką któryś dzień z rzędu.
– A
więc tak to wygląda. To bardzo niedobrze.
– Co
ja takiego powiedziałam?
– Nie
pojmujesz, Bello? To, że ja się zadręczam, to jeszcze nic takiego,
ale jeśli i ty jesteś tak
zaangażowana
uczuciowo... Nawet nie chcę o tym słyszeć. Tak nie
może
być. To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Nie możesz
wypatrywać mnie w szkole, nie możesz reagować emocjonalnie za
każdym razem, gdy rozmawiamy lub gdzieś cię zapraszam. Wbij to
sobie wreszcie do głowy, dziewczyno.
– Przestań.
– Nie
żartuję.
– Ja
też nie. I powtarzam – to, kim jesteś, nie ma dla mnie znaczenia.
Już za późno, by coś
zmienić.
– Nigdy
tak nie mów.
(Bella
popłakuje, zraniona ostrym tonem swego wybranka)
– O
czym myślisz?...Płaczesz?
– Nie.
– Wybacz.
(...)
– Wyjaśnij
mi coś.
– Tak?
– Powiedz
mi, o czym myślałaś tam, na ulicy, tuż przed tym, jak wyjechałem
zza rogu? Twoja mina mnie zaskoczyła. Nie wyglądałaś na
wystraszoną, tylko jakbyś próbowała się na czymś
intensywnie
skoncentrować.
– Usiłowałam
przypomnieć sobie, jak unieszkodliwić napastnika – no wiesz,
podstawy
samoobrony.
Zamierzałam wgnieść temu gościowi nos w mózg.
– Chciałaś
się z nimi bić? Oszalałaś? Powaliłby cię jednym ciosem.
Dlaczego po prostu nie uciekłaś?
– Często
się potykam i przewracam.
– A
co z krzyczeniem „ratunku”?
– Właśnie
się do tego zabierałam.
– Miałaś
rację. Sprzeciwiam się przeznaczeniu, próbuj utrzymać cię przy
życiu.
– Jutro
będziesz już w szkole?
– Będę,
będę. Też mam wypracowanie do oddania. Zajmę dla ciebie miejsce w
stołówce. Wiem, że po tym wszystkim, co ci powiedziałem nie
powinienem składać tego rodzaju oferty...Ale, jak już mówiłem,
tymczasowo wyrzucam do kosza wszystkie zasady. Tylko nie myśl, że
zwalnia cię to z obowiązku bycia czujną.
– Słowo
honoru, że będziesz jutro w szkole?
– Słowo.
(Edward
i Belcia docierają na miejsce; Wardo pożycza pannie Swan swoją
kurtkę, jako że dziewczyna zostawiła własne okrycie w aucie Jessiki)
– Zatrzymaj
ją. Nie będziesz miała, w co się rano ubrać.
– Nie
chcę się tłumaczyć przed Charliem.
– A
z jakiej racji miałabyś się w ogóle przed nim tłumaczyć?
Zresztą jak wolisz. Bello?
– Tak?
– Obiecasz
mi coś?
– Oczywiście.
– Nie
chodź sama po lesie, dobrze?
– Ale
dlaczego?
– Nie
jestem jedyną niebezpieczną istotą w okolicy. To wszystko, co
musisz wiedzieć w tej kwestii.
– Oczywiście,
skoro tego właśnie chcesz.
– Do
jutra.
– Cześć.
– Bello?
Miłych snów.
***
W
tym miejscu rozmowa się kończy; McSparkle odjeżdża do siebie, a
Belka udaje się do domu, gdzie szybko zbywa Charliego, dzwoni do
Jessiki i obiecuje opowiedzieć jej o szczegółach dzisiejszego
wieczoru na trygonometrii, po czym kładzie się spać. Rozdział
kończy się powszechnie znanym cytatem:
Z początku nic nie układało się w logiczną całość, ale przekraczając granicę snu, byłam już absolutnie pewna kilku rzeczy.Po pierwsze, Edward pochodził z rodziny wampirów po drugie, dręczyło go pragnienie – na ile był je w stanie pohamować, tego nie wiedziałam – pragnienie, by posmakować mojej krwi. Po trzecie wreszcie, byłam w tym wampirze bezwarunkowo i nieodwołalnie zakochana.
Wyjątkowo
nie będę się znęcać nad tym fragmentem – owszem, jest uroczo
głupawy i naiwny, ale uwierzcie mi, to nic w porównaniu z
następnymi rozdziałami; swoją analizatorską frustrację nad
uczuciem naszych gołąbeczków przeleję w odcinku trzynastym i
piętnastym.
I...to
już wszystko na dziś, drodzy czytelnicy. Kilka podsumowujących
uwag:
- Wardo jest zarozumiałym, kontrolującym bucem – jak zwykle
- Belka jest pozbawioną kręgosłupa i instynktu samozachowawczego wycieraczką – nic nowego
- Edzio może sobie słyszeć o czym śpiewają wieloryby i widzieć atomową część atomu; nie zmienia to faktu, że na sytuacje na drodze składa się milion różnych czynników – na przykład fizyczne ograniczenia pojazdu – w związku z czym niebezpieczeństwo wypadku dotyczy go w takim samym stopniu, jak resztę użytkowników drogi
- Wciąż nie rozumiem, jakim cudem McSparkle nie oszalał przez kilkadziesiąt lat wysłuchiwania nieustającego jazgotu w swojej głowie
- Światło słoneczne oświetla nas przez cały dzionek, więc Cullenowie powinni błyszczeć się w mniejszym lub większym stopniu niezależnie od pogody
- Pasywno – agresywne teksty to dowód prawdziwej miłości
- Bądź piękny, a zdobędziesz niewieście serce nawet wtedy, gdy okaże się, że w wolnym czasie mordujesz emerytki i topisz nowo narodzone kocięta
- Nie przejmuj się, jeżeli od czasu do czasu zamordujesz niewinnego człowieka – wypadki chodzą po ludziach, a ty nie musisz w końcu być skończonym ideałem.
Summa summarum,
razem to będzie jakieś:
Statystyka:
Głupota: + 600
Asshole: + 600
Angst: + 50
Ale, ale! Nie
odchodźcie jeszcze – bo dopiero teraz zaczyna się zabawa. Jak
wspomniałam we wstępie, powyższa rozmowa została przepisana z
książki, a następnie zmodyfikowana. I tu zadanie dla Was, drodzy
czytelnicy – spróbujcie (nie zaglądając do „Zmierzchu”!)
wskazać, które ze zdań w dialogu zostały zmienione/utworzone
przeze mnie. Starałam się utrzymać styl oryginału, więc mam
nadzieję, że nie będzie to aż nazbyt oczywiste ;) Drobna
podpowiedź: pobawiłam się tylko nad wybitnie głupimi/denerwującymi
fragmentami.
Pierwszy/najuważniejszy
z komentujących otrzyma małą świąteczną niespodziankę –
krotki fanfick dotyczący wybranej przez siebie postaci ze
Stefciowego uniwersum w dowolnej sytuacji (za wzór niech posłuży
wam XXVIII rozdział „Przed Zachodem Słońca”), który ukaże
się w przyszłą sobotę. Jeżeli będzie was dużo w podobnym
czasie, będę musiała jakoś połączyć zwycięskie scenariusze w
jedną całość ;)
EDIT: Ponieważ czytelniczka Hyakki - Yakou zdołała w 99% wskazać właściwe cytaty (które zamieszczę w sobotniej notce), zmuszona jestem zamknąć konkurs ;) Wszystkie osoby, które zamieściły swoje propozycje przed Hyakki (oraz samą zainteresowaną ;)) proszę o podanie swoich życzeń dotyczących fanficka w komentarzach, ew. uściślenie, czy pomysł, jaki podały ma być w swej wymowie komediowy/dramatyczny/jaki Wam się zamarzy :)
EDIT: Ponieważ czytelniczka Hyakki - Yakou zdołała w 99% wskazać właściwe cytaty (które zamieszczę w sobotniej notce), zmuszona jestem zamknąć konkurs ;) Wszystkie osoby, które zamieściły swoje propozycje przed Hyakki (oraz samą zainteresowaną ;)) proszę o podanie swoich życzeń dotyczących fanficka w komentarzach, ew. uściślenie, czy pomysł, jaki podały ma być w swej wymowie komediowy/dramatyczny/jaki Wam się zamarzy :)
Do zobaczenia za
tydzień!
Maryboo